Ogłoszenie

"KONICZYNKA" czyli FORUM z nadzieją na lepsze jutro...
...jest miejscem wymiany doświadczeń, wspierania się w chorobie, doradzania, podtrzymywania na duchu...
Glejak to trudny przeciwnik, walczmy razem =>
"Niech nasza droga będzie wspólna...", jak mówi JPII słowami umieszczonymi na dole bannera.
Zarejestrowani użytkownicy mogą korzystać z szybkiej pomocy, pisząc o swoim problemie w ChatBoxie.
Polecamy fora o podobnej tematyce:
forum glejak - to istna skarbnica wiedzy i mili, zawsze chętni do pomocy userzy i ekipa
oraz forum pro-salute - gdzie jest wiele wątków pobocznych, towarzyszących chorobie nowotworowej...

Drogi Gościu, umacniaj swoją wiarę, nie trać nadziei i... kochaj z całych sił!!!
samograj

#1 2009-02-15 16:40:48

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Samograju potrzebuję porady, a może i ratunku. Bardzo zależy mi na tym by moja (Jerzego) walka o Irenę Ewę nie skończyła się kolejnym pro memoria w Koniczynce. Małżonka do tej pory przez 20 lat walcząca dzielnie z kolejnymi rakami dawała sobie dzielnie radę. Czyżby tym razem miała się poddać? Po przeczytaniu o Krzyśku wysiadła psychicznie. To nie był dla niej serial w TV,  którą to na okrągło przez cały dzień, a ostatnio i przez pół nocy ogląda. Dodatkowo na to nałożył się artykuł w ubiegłotygodniowym  Newsweeku o jej operatorze prof. Nowaku, w którym wyczytała, że w 2006 roku na glejaka było w Polsce operowanych 1405 kobiet , a zmarło 1384 oraz, że po operacji chorzy żyją od 8 miesięcy do 1 roku. Stwierdziła, że swój limit czasu i tak trzykrotnie przekroczyła. W pamięci ma zakodowane podobne słowa: „ pani nie powinna już żyć, proszę się cieszyć z tego co jest”, które usłyszała po trzech latach od swojego operatora. Na godzinnej wizycie  u niego, w maju ubiegłego roku, profesor mając w ręku ostatnie badanie MR z opisem cytuję: w lewym płacie czołowym jama opustoszeniowa po usuniętym guzie o wymiarach a-p 3,9 cm, wys. 2,8 i szer.3 cm z blizną glejową w otoczeniu. W tylnej części jamy widoczne jest ognisko jednorodnego wzmocnienia kontrastowego o wym. 17x10x8 mm odpowiadające wznowie miejscowej" . Diagnoza profesora po obejrzeniu zdjęć: nie zgadzam się z opisem radiologa. To co widać na zdjęciach to wszystko są blizny glejowe stwierdził. Proszę przyjść na kolejną wizytę za pół roku. Ten werdykt uspokoił i żonę i mnie na trzy miesiące. Sprawę wznowy ruszyła lekarka domowa i lekarka neurolog, pod opieką której żona przebywa. Obie prosiły o konsultacje z drugim niezależnym neurochirurgiem. Werdykt drugiego profesora: wznowa glejaka, najwcześniejszy termin na przyjęcie do szpitala 13 październik ubiegłego roku. Następnego dnia po przyjęciu operacja: oligoastrocytoma anaplasticum WHO III i po kolejnych 4 dniach jest już w domu. W szpitalu na odchodne podano jej 1 tabl. ketonalu i zalecono doleczenie chemioterapią.
W czym problem: 1. W braku porady, upewnienia się czy zastosowano prawidłowe środki w chemioterapii.
2. W kontaktach z otoczeniem. Ewa, dawniej dusza towarzystwa teraz potrzebuje kontaktów i to nie tylko moich. Znajomi jakby jej unikali tłumacząc się tym, że nie chcą robić kłopotu, że jej potrzebny jest spokój. A ja  prowadząc biuro rachunkowe, przedtem wspólnie z nią (sp.cyw.), a dzisiaj samodzielnie (całe szczęście, że w domu) nie mogę być przez cały dzień przy niej. Pozostawiona sama sobie, nie mając sił by na przygotowanie posiłku czuje się zbędna. By nie myśleć o swoich ułomnościach siada na długie godziny przed TV.  Oboje mamy świadomość, że czas wspólnego przebywania ze sobą może się nagle stosunkowo szybko skończyć. To bardzo źle wpływa na psychikę Ewy. Po nocach mi nie śpi, wydłużając sobie czas świadomości. Być może sprawa się unormuje, jak za kilka dni skończy brać 3 serię chemii. Potem 2 tyg. przerwy i kontrolny MR. Tłumaczę jej, że skoro ją Bóg zostawił tak długo przy życiu, skoro wszystkie osoby, z którymi leżała w szpitalu, już pomarły, to widocznie ma dla niej jakieś plany. Ma być po prostu świadkiem, że z rakiem można i należy do końca walczyć, jak nie mocą ludzką to Boską. Każdego dnia i o każdej porze spoglądając przez okno na skrzyżowanie przed domem na którym stoi pomnik Miłosierdzia Bożego może powtarzać do upadłego Jezu Ufam Tobie i Panie mój Boże nasz siłę masz siłę dasz. Tylko Ty, tylko Ty. Jak się nauczę wklejać zdjęcia, to tu wkleję widok z  kuchennego okna na pomnik i plac na którym wypisałem, chcąc jej dodać otuchy, cztero metrowej wysokości czarnymi literami na białym śniegu słowa "JEZU UFAM TOBIE". Liczę na to, że Ewa dotrzyma słowa i jak się skończy chemia siądzie do komputera i coś ku pokrzepieniu serc innych chorych sama napisze. Dysponuje przecież olbrzymią wiedzę pacjenta leczącego się skutecznie przez lata z kasy chorych i to bez jakichkolwiek łapówek i przedoperacyjnych prezentów.
Na koniec prośba do Samograja: Jak przeczytasz w Goglach artykuł o nas spróbuj go skopiować  do Koniczynki i nadać nowemu działowi tytuł tegoż artykułu. Będę szalenie wdzięczny. Jerzy

Offline

 

#2 2009-02-15 20:46:17

 samograj

Administrator

5574523
Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2008-08-14
Posty: 1035
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Jerzy, tutaj wklejam link do artykułu:
http://poznan.naszemiasto.pl/wydarzenia/911300.html

miło mi was poznać
http://img6.imageshack.us/img6/6450/jerzyam5.jpg




A poniżej  artykuł:
Jerzy Zygarłowski zdjął ze ściany kilim z podobizną Jana Pawła II, przewiązał czarną wstążką, umocował do drzwiczek od starej lodówki i ustawił koło domu. Obok zostawił kartkę. Na kartce napisał: Każdy, kto zapali w tym miejscu znicz, zgadza się na postawienie pomnika Ojca Świętego. Był 8 kwietnia 2005 roku. Dzień pogrzebu papieża. Irena Zygarłowska przyjęła komunię, sakrament chorych i dostała narkozę. Lekarze rozpoczęli pięciogodzinną operację usunięcia guza mózgu. Był 8 sierpnia 2005 roku. Cztery miesiące od pogrzebu papieża. Jerzy Zygarłowski, mąż Ireny: - To nie mógł być przypadek.

Wyrok
Lipiec 2005 roku. Irena Zygarłowska, była nauczycielka z podpoznańskiego Baranowa, jest z wnukami na wakacjach. Wypoczywają w Puszczy Nadnoteckiej. Dookoła same lasy, niedaleko Jezioro Białe (w 1977 roku kardynał Wojtyła spędzał tu przedostatnie wakacje w Polsce przed wyborem na papieża).
Po tygodniu wracają do domu. Zygarłowska spieszy na rocznicę ślubu. Prowadzi samochód. Na zakrętach najeżdża autem na pobocza i chodniki. Tak jakby miała utratę równowagi. Odetchnęła, gdy dojechała szczęśliwie na miejsce. Przez kolejne dni czuje się zmęczona i otępiała, chociaż nic ją nie boli. Mąż wysyła ją do lekarza.
Jest upalne, letnie popołudnie. W szpitalnym gabinecie Zygarłowska czeka na wynik tomografii komputerowej. Denerwuje się.
Po godzinie lekarz oznajmia: guz mózgu o średnicy pięciu centymetrów.
Irena Zygarłowska: - W jednej chwili stanęło mi przed oczami całe moje życie.

Cud
Marzec 1998. Ksiądz Paweł, młody wikariusz jednej z poznańskich parafii, poczuł się źle na lekcji religii. - Zrobił się blady i był tak słaby, że nie mógł ustać na nogach - opowiadali potem uczniowie.
Pogotowie zabrało księdza do szpitala. Zrobiono badania. Lekarze wykryli guza mózgu na prawym płacie skroniowym. Konieczna była natychmiastowa operacja.
Gdy ksiądz Paweł leży w szpitalu, ludzie modlą się za niego w parafialnym kościele. Niektórzy rezygnują z zamówionych wcześniej nabożeństw we własnych intencjach i ofiarowują je za życie wikariusza. Modlą się nawet ci, którzy zwykle stronią od Kościoła. - W niedzielę nie miałem w świątyni tylu ludzi, co w tamtych dniach - powie potem miejscowy proboszcz.
Miesiąc później ksiądz Paweł stanął przy ołtarzu. Był Wielki Czwartek. Wierni przywitali go oklaskami. Zaczęli wierzyć, że wymodlili mu zdrowie. - To cud - powtarzali w kazaniach księża w mieście.
Duchownego operował znajomy lekarz. Mieszkał w tej samej parafii, gdzie ksiądz Paweł był wikariuszem. Widywali się w kościele. - To żaden cud, tylko rutynowa operacja, jakie wykonujemy na okrągło - lekarz tonował zwolenników cudu.
Po wyjściu ze szpitala ksiądz Paweł mówił, że był przygotowany na najgorsze. - Liczyłem się, że mogę umrzeć. Ale skoro przeżyłem, to znak, że Pan Bóg chce, bym zrobił jeszcze coś dla Niego na tym świecie - opowiadał pogodnie.
Ksiądz Paweł umarł sześć lat temu.

Choroba
Historia choroby Ireny Zygarłowskiej: Rok 1974. Młoda nauczycielka sprowadza się z mężem (inżynier budownictwa drogowego) do Baranowa. Postawili właśnie dom (jest jeszcze w stanie surowym, ale można już mieszkać). Mają dwoje małych dzieci. Starszy - Paweł, skończył pięć lat, Kuba - dwa. Wydaje im się, że wyszli wreszcie na prostą (dzieci rosną mają własny dom).
Któregoś wiosennego przedpołudnia lekarz mówi Irenie, że ma złośliwego guza. Kobieta odchodzi od zmysłów. Płacze, że zostawi dwoje małych dzieci. Modli się, żeby miał się kto nimi zająć, gdy jej zabraknie.
Zamartwiała się niepotrzebnie. Operacja się udała.
Rok 1991. Trzeci syn Zygarłowskich - Łukasz, skończył dziesięć lat, był po Pierwszej Komunii. Przed Bożym Narodzeniem Irena idzie na badania. Lekarz mówi, że jeśli nie zostanie natychmiast w szpitalu, będzie za późno (guz był wyjątkowo złośliwy). W domu rozpacz. Nikt nie myśli o świętach.
Dwa dni przed Wigilią Irena Zygarłowska wróciła po operacji do domu.
Rok 2001. Synowie są już dorośli. Dwaj najstarsi mają własne rodziny. Irena Zygarłowska idzie do szpitala na rutynowe badania. Niczego nie podejrzewa. W czasie drobnego zabiegu lekarze usuwają jej polip z jelita grubego (okazało się, że guz był złośliwy).
Rok 2005. Guz na mózgu ma średnicę pięciu centymetrów. Zygarłowska nie martwi się już o bliskich, że nie dadzą sobie bez niej rady. Nie lęka się śmierci. Boi się tylko cierpienia. I tego, że może być dla rodziny ciężarem.
- Nigdy nie skarżyłam się Panu Bogu, dlaczego to wszystko mnie spotyka. I nigdy nie żądałam: Panie Boże, musisz mnie ocalić - mówi. Prosiła jedynie, żeby Bóg dał jej siły przyjąć to, co ma się stać.
Choroby nauczyły ją jednego: - Że w obliczu śmierci nic nie jest ważne. Tylko wiara się liczy.

Papież
W dzień pogrzebu papieża (jeszcze przed transmisją z Watykanu) Jerzy Zygarłowski zdjął ze ściany w salonie kilim z podobizną Jana Pawła II. Irena Zygarłowska dostała go od znajomych na imieniny po wyborze Karola Wojtyły na papieża (pierwszy papież, jakiego mieli w domu).
Na znak żałoby Zygarłowski przewiązał kilim czarną wstążką i przymocował żyłką do drzwi od starej lodówki (lubi trzymać w garażu różne rzeczy, "bo zawsze mogą się przydać"). Dopisał kartkę: "Stawiając zapalony znicz w tym miejscu, dasz wyraz pragnieniu, by powstał tu pomnik Ojca Świętego Jana Pawła II, modlącego się na kolanach przed figurą Miłosierdzia Bożego".
Papieski portret wyniósł na skwerek blisko domu. Sam zapalił pierwszy znicz. Jeszcze tego samego dnia zapłonęły kolejne.
O postawieniu pomnika Zygarłowscy myśleli od dawna (Baranowo było jedyną wsią w całej gminie bez kapliczki). Śmierć Ojca Świętego uświadamia im, że powinien to być pomnik Miłosierdzia Bożego. - Bo papież ustanowił to święto dla całego Kościoła i zmarł w jego wigilię - mówi Zygarłowski.
Dwa tygodnie po papieskim pogrzebie Irena Zygarłowska wybiera dziesięciotonowy granit narzutowy. Mniejsza część przeciętego kamienia ma być podstawą pomnika. Na większej, pionowej, zostanie wyryta figura Chrystusa Miłosiernego.
Jest koniec kwietnia. Zygarłowscy starają się o zezwolenie na budowę. Ludzie wpłacają pieniądze na parafialne konto. Jerzy Zygarłowski robi projekt. Pomysł akceptuje kuria. Wszystko idzie szybko. Wydaje się, że jeszcze latem pomnik będzie gotowy.
W połowie lipca Irena Zygarłowska pojechała z wnukami na wakacje. Dwa tygodnie później, w letnie, gorące popołudnie lekarz powiedział jej, że ma guza mózgu.

Szpital
Pierwszą noc w szpitalu Irena Zygarłowska nie może zmrużyć oka. Zabrakło dla niej miejsca w sali, więc położono ją w korytarzu, na ostatnim wolnym łóżku. Nie ma nawet stolika na swoje rzeczy. Torebkę musi schować pod poduszkę.
Zamiast walczyć ze snem i przewracać się z boku na bok, modli się. Prosi Boga, żeby raz jeszcze darował jej życie. A jeśli okaże się to niemożliwe, żeby umiała się z tym pogodzić.
Nad ranem zasypia. Kiedy budzi się, czuje spokój. Niczego się już nie boi.
- Siostro, czy w tej kroplówce był jakiś środek na uspokojenie? - pyta pielęgniarkę.
- Nie - pielęgniarka zdziwiona jest pytaniem.
Przychodzą mąż, synowie, synowe, wnuki. Zygarłowska tryska humorem, jakby była w sanatorium, a nie przed ciężką operacją.
8 sierpnia rano przyjmuje komunię i sakrament chorych. Pyta lekarza, jakie ma szanse.
Lekarz odpowiada, że od kilkunastu lat nie było żadnego zgonu na stole operacyjnym. Ale że to operacja na otwartym mózgu i wystarczy, że chirurgowi drgnie ręka.
Budzi się po pięciu godzinach. Przy łóżku widzi uśmiechniętą twarz synowej. Poznała ją, więc jest dobrze, myśli z ulgą.
Dziewięć dni po operacji wraca do domu. Jest 17 sierpnia 2005 roku.
- Dokładnie dwa lata po tym, jak Jan Paweł II w Łagiewnikach zawierzył świat Bożemu miłosierdziu - Jerzy Zygarłowski lubi kojarzyć różne daty.

Moc
Lekarz, ten który operował księdza Pawła, ale wątpił w jego cudowne uzdrowienie, przyznaje, że modlitwy parafian mogły pomóc jego pacjentowi.
- Osoby głęboko wierzące czy wspierane modlitwą najbliższych, szybciej dochodzą do zdrowia, a czasem wychodzą cało z beznadziejnych przypadków - mówi. - I na odwrót: bywają niegroźne przypadki, które kończą się śmiercią chorego, bo ani on sam, ani nikt z bliskich nie dawał wiary w jego wyzdrowienie.
Czy doktor wierzy w cudowne uzdrowienia?
- W swojej długiej praktyce spotkałem się także z zupełnie niezrozumiałymi z punktu widzeniami medycyny powrotami do zdrowia - odpowiada.
To znaczy, że stał się cud?
- Jako człowiek wiary wierzę, że zdarzają się cudowne uzdrowienia - mówi po namyśle. - Ale najpierw chory sam musi wierzyć w cud, bo to daje siłę psychiczną, a bez niej trudno pokonać chorobę.
Proboszcz Ireny Zygarłowskiej: - Cudem było to, że Opatrzność kierowała ręką chirurga.

Pomnik
Po powrocie ze szpitala Irena Zygarłowska nie ma wątpliwości, że Bóg raz jeszcze darował jej życie. Jerzy Zygarłowski myśli tak samo. Przecież on i cała rodzina modlili się o pomyślny przebieg operacji. Wszyscy wierzą, że ich prośby zostały wysłuchane. - To dowód na Boże miłosierdzie - powtarza Zygarłowski.
Budowa pomnika nabiera teraz dodatkowego znaczenia. Dla Zygarłowskich jest jasne, że będzie on również podziękowaniem za zdrowie Ireny. Nie chcą być przecież niewdzięcznikami.
Niecały miesiąc po powrocie Ireny Zygarłowskiej ze szpitala, na przeciętym, wypolerowanym kamieniu widać już figurę Chrystusa, który prawą dłonią błogosławi światu. Obok słowa: "Daję Wam Największy Skarb na trzecie tysiąclecie - Boże Miłosierdzie" (to słowa papieża z Łagiewnik).
Irena Zygarłowska musi jeździć na naświetlania (guz okazał się złośliwy). Ale jest pewna, że kuracja skończy się pomyślnie. Z opatrunkiem na głowie robi sobie pamiątkowe zdjęcia na tle powstającego pomnika.
Na kamieniu Zygarłowscy chcą umieścić dodatkową tabliczkę z jednym zdaniem: "Dziękuję za darowane mi jeszcze raz życie, Irena Ewa Zygarłowska, 08.08.2005". Obok będą miejsca na inne podziękowania.
W następnym roku, tydzień po Wielkanocy (święto Miłosierdzia Bożego), pomnik poświęcił biskup. (Zygarłowscy zrezygnowali ostatecznie z tabliczki z podziękowaniem za ocalenie życia Ireny. Nie chcieli, żeby ludzie pomyśleli, że sobie postawili pomnik).

Śmierć
Andrzej nie był kilkanaście lat u spowiedzi. Kiedy trzy lata temu dopada go choroba, rodzina namawia, by pojednał się z Bogiem (bliscy wiedzą już, że wkrótce umrze, ale boją się mu o tym powiedzieć). Czterdziestokilkuletni mężczyzna o spotkaniu z księdzem nie chce nawet słyszeć.
Znajoma Andrzeja rozpoznaje w telewizji Irenę Zygarłowską, która opowiada o swoim uzdrowieniu. Kiedyś miały ze sobą kontakt. Ale to było dawno. Nie widziały się kilkanaście lat. Mimo to znajoma Andrzeja decyduje się zadzwonić.
- To ja, Grażyna - przypomina się teraz kobieta. Opowiada o chorobie Andrzeja. Chce, żeby Zygarłowska przekonała go, by przed śmiercią się wyspowiadał.
- Zgodziłam się - mówi Zygarłowska. - Może Pan Bóg ocalił mnie po to, żebym była świadkiem? - zastanawia się.
Rozmowa jest trudna. Zygarłowska wie, że dla mężczyzny nie ma już ratunku. Nie chce mu więc opowiadać, że Bóg go uzdrowi. Mówi mu o sile, jaką daje wiara.
Rozmawiali trzy godziny. Na koniec rozmowy mężczyzna poprosił o księdza. Wkrótce potem umarł.
Irena Zygarłowska wierzy, że miał lżejszą śmierć.

Wiara
- Ludzie w chorobie często wracają do Boga po latach, jakby w wierze szukali ostatniej deski ratunku - przyznaje ksiądz Jakub, były kapelan dużego szpitala. - Ale to nie jest najtragiczniejszy wybór - dodaje.
Jedno z najbardziej wstrząsających wydarzeń ksiądz Jakub przeżył parę lat temu w Wielki Piątek. W szpitalu zostali tylko chorzy w najcięższym stanie. Ksiądz Jakub podchodził do ich łóżek i podawał im do ucałowania krzyż. Jedni płakali i ze wzruszenia nie potrafili wydobyć z siebie ani słowa. Inni mówili, że swoją chorobę łączą z męką Chrystusa.
Tamten mężczyzna nie chciał rozmawiać. Mówił o sobie, że jest niewierzący. - Czułem, jak strasznie cierpi, także w sensie duchowym. Dla niego ta choroba i umieranie były kompletnie czymś bezsensownym. Czułem otaczającą go pustkę - wspomina ksiądz Jakub. Do dziś jest mu strasznie żal tego człowieka.
Ksiądz Jakub wierzy, że Bóg wysłuchuje każdej modlitwy. - Ale nie w taki sposób, jak my byśmy chcieli - zastrzega. - Modlimy się o zdrowie, a tego zdrowia nie ma. Ale wiara pomaga zrozumieć wartość cierpienia.
Ksiądz zdaje sobie sprawę, że słowa: wartość cierpienia czy sens cierpienia, to tylko pojęcia. I że łatwo je wypowiadać komuś, kto sam cierpienia nie doświadcza.
Co ksiądz Jakub mówi rodzicom, którzy tracą dziecko?
Jest wtedy bezradny. Nawet nie próbuje ich pocieszać, bo co ma powiedzieć. Po ludzku cierpi razem z nimi. - Nagła strata kogoś bliskiego i kochanego to tajemnica, którą nie zawsze pojmiemy - mówi. Wierzy jednak, że Pan Bóg nadaje temu sens.

Obietnica
- W chwilach zagrożenia człowiek postanawia sobie, że jak wyjdzie z tego cało, to zmieni swoje życie - zwierza się Irena Zygarłowska. - Obiecuje sobie: będę lepsza dla męża, dzieci, sąsiadów.
A potem?
- A potem przychodzi zwykła, szara codzienność i zapomina się o tym wielkim szczęściu, jakiego się doznało.
Dlaczego?
- Bo człowiek jest niewdzięczny.

Stanisław Zasada  -  POLSKA Głos Wielkopolski


CUDOWNE ŚWIADECTWO!!!!!!


pozdrawiam, samograj 
Jeżeli nie znasz ojca choroby, pamiętaj, że jej matką jest zła dieta.

http://img118.imageshack.us/img118/4660/70793357ye1.jpg http://img300.imageshack.us/img300/7097/bannerpiesportretymalyia4.jpg http://img398.imageshack.us/img398/5507/ogarpolskimg6.jpg

Offline

 

#3 2009-02-15 21:22:16

 samograj

Administrator

5574523
Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2008-08-14
Posty: 1035
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Na razie tyle...
Dziewczyny, chłopaki podpowiedzcie coś sensownego...jak pokonać ten stan zalamania u Ewy.....
alweriAnka i reszta .....szturmujemy niebo!!!!!

Jerzy, wybacz, ale ja mam teraz trudne dni...jestem w lekiej (a może ciężkiej???) depresji...przede mną ekshumacja mojego Taty.... trzese portkami Iwe wtorek od 7.00...a o 6.00 wyruszam karawanem z trumna na cmentarz rakowicki....jeszcze takim vehikułem nie jechałam....jak juz to przetrwam, spróbuje cos zaradzic na ten zły stan Ewy. Na razie obiecuje modlitwę...
http://www.nadzieja-glejak.pun.pl/viewt … 2446#p2446


pozdrawiam, samograj 
Jeżeli nie znasz ojca choroby, pamiętaj, że jej matką jest zła dieta.

http://img118.imageshack.us/img118/4660/70793357ye1.jpg http://img300.imageshack.us/img300/7097/bannerpiesportretymalyia4.jpg http://img398.imageshack.us/img398/5507/ogarpolskimg6.jpg

Offline

 

#4 2009-02-15 22:56:09

alwerniAnka

Zarejestrowany: 2008-08-15
Posty: 170

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Pamiętamy o Irenie-Ewie i o Jerzym.
O Tobie też pamiętam, Aniu - trzymaj się. Jakby na to nie patrzeć, masz okazję do extra spotkania z Tatą

Offline

 

#5 2009-02-16 01:55:01

satelita

Zarejestrowany: 2008-08-16
Posty: 391

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Jerzy – spoko., :

Racja po Waszej stronie - tylko wiara się liczy -  10/10 !!

ale krótka piłka - CUD to NIE JEST   grant ku doczesnej niesmiertelnosci///
chociaż, będac  wierzącym na full - można dać się zmylić poprzez tzw. ułudę!
Niewierzących ona, ta ułuda -  nie dotyczy
(nie mylić ze złudzeniem\ to akurat da się obrobic rozumem).
Rzetelnej definicji ułudy – nigdzie nie znajdziesz.  Ale i ją idzie obrobić.
Nie sercem, ani umysłem tylko  p o j m o w a n i e m. Ale tojest łaska,
o którą trzeba ‘deptac’ u Pana Boga „coby ją uruchomił” jak linie kredytową
.......trudno słowami, Ale spoko -  SIĘ UDAJE . 100%

(*****************
Forum Samograja akurat jest o glejaku.
Guz mózgu jest chorobą NIEPORĘCZNĄ.
Na niego można umrzeć.
Najczęsciej „się schodzi” NIE OD GUZA,
Obsuwa zwykle   od „atrakcji” co obok.
I tym „IMPLIKACJOM POBOCZNYM”   często można
przeciwdziałać – I   NIEINWAZYJNIE .
Statystyki obejmują za koleją jak leci bez dokumentowania:
takie co od infekcji, skopania pompy Na/K, zapchanych cewników,
zachłyśnięcia, zadławienia żarciem, odwodnienia,  utopienia flegmą,
uduszenia jak niedrożny nos, zalegania z zatorami bezruchu,
nieobsługiwanym obrzękiem limfatycznym, manipulowaniem lekami
itd..   \G Ł O D Z E N I E M  okazuje też)

Od guza jako  takiego zwykle kanał tylko jak wgłobienie, ale jawi – takie
cos to relatywnie rzadko, sporadycznie ma śmieć w głowie szanse udupić
'od siebie'

Jak się ww nie udaje rozumem obrobić, a wszystko „pod kontrolą”
– to się odpuszcza.
ale ważne – ze świadomą akceptacją, w jedności z Duchem Świętym,.....
                        jakby to nie wygladało.....
                         TYLKO WTEDY !!!!!!!!!!!

********************
Ewa spoko – póki co nie dotyczy, /////////

  -    Łask od Boga doświadczasz wiele od lat.
A że  w glowie upominają CI się jakieś  resztki III-ki po skąpodrzewiaku.
/ niedokońca glejaku...... (prawie lux)
I jakkto ale TY masz  wprawe z takim g***nem    procedować////
A że rzygasz nadziś od chemii – tylko Ty nie panikuj na doła psychicznego,
bo nie uchodzi    (tojest zresztą , jak upierdliwe - też do obsługi....) 
W nocy nie śpisz?  znaczy wtedy  lepiej się czujesz i nachodzą  lęki
(każdego one nachodzą jak ma się bardziejOK)
Jak jest wymiotnie – to one te lęki nie nachodzą. //


Niech Bóg Tobie i Twojemu chłopu  sprzyja namaxa. Nie ma innej opcji....

PS. ,,..spróbuj z całych przetrzymac te chemie z ‘fasonem’. jeszcze troche/
Dawki letalne wg  WHO zwykle są wysoko!!!!!!! 
Zalecany kurs pojedziesz   -  i wyluzujesz z samopoczuciem ....na bank.
Życzę od serca żeby czym szybciej, bo jak nic zatrybisz lepszym jarzeniem!!

Offline

 

#6 2009-02-16 02:55:28

satelita

Zarejestrowany: 2008-08-16
Posty: 391

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

HejAniuSamograju,
Spróbuj nie trząść gaciami


tylko z calych sił  staraj p r z e ż y ć  "tę okazję".  Na maxa.
Ku sobie. I dla Taty. bardzo

Offline

 

#7 2009-02-18 08:02:36

 samograj

Administrator

5574523
Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2008-08-14
Posty: 1035
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

A teraz zdjęcie pomnika MIŁOSIERDZIA BOŻEGO.......wykonane przez Jerzego:
http://img502.imageshack.us/img502/9311/img5199gn5.jpg


i efekt jego odśnieżania:
http://img179.imageshack.us/img179/2278/img5239rb1.jpg


pozdrawiam, samograj 
Jeżeli nie znasz ojca choroby, pamiętaj, że jej matką jest zła dieta.

http://img118.imageshack.us/img118/4660/70793357ye1.jpg http://img300.imageshack.us/img300/7097/bannerpiesportretymalyia4.jpg http://img398.imageshack.us/img398/5507/ogarpolskimg6.jpg

Offline

 

#8 2009-02-18 21:47:43

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Ścisły tygodniowy post o wodzie z sokiem lub miodem, ale bez chleba skończył się wczoraj razem z zakończeniem trzeciej serii chemii u Ireny -Ewy. Im lepiej po Waszym niedzielno - poniedziałkowym szturmie modlitewnym się czuła i powoli jej odpuszczało, tym mnie bardziej kiszki marsza grały. A że intencja była błagalna, o uzdrowienie psychiki, o czym zainteresowana wiedziała, a nie żadne odchudzanie. to przyniosła wymodlony i wyposzczony efekt. Gdy w poniedziałek poczuła się lepiej, a ja powiedziałem , że mi też odpuściło i poczułem straszny głód (przez pierwsze 5 dni będąc i ja w stresie, zupełnie nie miałem ochoty na żarcie). wyszła z niej "szatańska" natura jej imienniczki kusicielki:  Wiesz, czuję się już lepiej, może jednak byś coś zjadł, po co się tak umartwiać ?" A zgiń szatanie przeklęty krzyknąłem. Szatan , to rodzaj męski, czy żeński, a może nijaki?  Czy wszystkie kobiety do końca świata będą nas kusić, judzić uwodzić i podniecać? Jak powiedziałem, że tydzień poszczę , to nie sześć dni. Czy przez swoje łakomstwo mam wszystko spieprzyć ? Przepraszam - usłyszałem pokorny głos Ewy.
         Dzisiaj rano po kościele (tak mnie coś naszło, że od chyba roku staram się być każdego dnia na Mszy św.) siadłem do pierwszego śniadania: zupka jarzynowa, jabłuszko i sałata. Ewa naszykowała sobie (pierwszy raz od październikowej ubiegłorocznej operacji) dwie kromki chleba z salami i z serem sałatkę i jogurcik i wszystko to wsunęła z apetytem .
        Święte Boże sprawy wymagają dużej ludzkiej determinacji, dlatego postanowiłem sobie, że do Wielkanocy będę tylko na warzywach i owocach. Ja wadzę się się i targuję z Panem Bogiem postem, próbując realizować Jego plany. Jak jestem głodny, to je po prostu lepiej odczytuję, a jak się nawpycham do oporu, to kładę się na tapcznie i zasypiam. To trochę ryzyko dla organizmu, tak bez lekarza. Może, ale swoje wiem i mam już podobne doświadczenie postu choćby z ubiegłego roku. O celu ubiegłorocznego postu i co z niego wynikło jeszcze w swoim czasie opowiem. Na diecie pewno bym nie wytrzymał jednego dnia. Po prostu lubię strasznie jeść, a jeszcze bardziej lubię kucharzyć. Przepisy siostry Leonilli to XIX , XX wiek.
Kto potrafi usmażyć 2 porcje frytek z surowych ziemniaków (łącznie z ich obraniem)  przez 20-25 min. nie używając do tego grama tłuszczu. No kto?
          Muszę kończyć, bo za chwilę na kolację wróci Ewa. Wybrała się do gminnego gimnazjum, na zebranie  mieszkańców Baranowa dyskutujących nad perspektywicznym planem zagospodarowania wsi. Przed ponad trzema godzinami wzięła samochód,  sąsiadkę i pojechały. Trochę się o nią boję , ale na gminnych drogach pozwalam jej jeździć. Do czasu październikowej operacji wznowy, gdy jechaliśmy oboje, zawsze siadała za kierownicą.  Do szpitala, na pierwszą operację przed trzema laty, też się sama zawiozła. A gdy jej  zrobiono KT głowy, to lekarz najpierw ją posadził na wózek inwalidzki, by mu nie klapła, a potem oznajmił, że wyhodowała pod czachą guz wielkości piłeczki do tenisa.

Offline

 

#9 2009-02-18 22:29:38

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Samograju!
2 kwietnia 2007 roku (w 2 rocznicę śmierci JPII) ulicami Baranowa przeszła papieska droga krzyżowa zakończona modlitwą przed pomnikiem Miłosierdzia Bożego. Tu była stacja XV ZMARTWYCHWSTANIE.
Na tę okoliczność pomnik przystroiłem flagami papieskimi oraz biało czerwonymi flagami i transparentami
z hasłami: "TAK DLA ŻYCIA" i "NIE ZABIJAJ", które brały udział w ogólnopolskim marszu za życiem w Warszawie przed sejmem w dniu 28 marca 2007 roku. A może by to dzieło, w które się angażujesz nazwać :
"TAK DLA ŻYCIA" . Przejrzałem w Krajowym Rejestrze Sądowym spis stowarzyszeń i organizacji pożytku publicznego i takiej nazwy nikt do dzisiaj nie obstawił. Niech to będzie jedna z wielu propozycji.  Co Ty na to?

http://img502.imageshack.us/img502/9665/img0849cz5.jpg

Offline

 

#10 2009-02-19 10:04:46

 samograj

Administrator

5574523
Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2008-08-14
Posty: 1035
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Jeszzce nie jestem na tak zaawansowanym etaoie, na razie to są moje luźne przemyslenia, ale...kiedy uda mi sie wreszcie porozmawiać z Doroteą (na razie nie miałam nastroju do telefomnów)..mam ndzieję, że we dwie, a może jeszcze Ktos do nas dołaczy, stworzymy jakis zarys fundacji, która CHRONIŁABY LUDZI PRZED NIEODPOWIEDZIALNYMI LEKARZAMI!!!!
Bo głównie to nam leży na sercu....i walki o ich zycie... LEKARZE POSTANOWILI ZA NAS, CO BĘDZIE DLA NASZYCH CHORYCH NAJLEPSZE!!!!!

W moim przypadku, zagłodzili mi męża, bo zafiksowawszy sie na pomaganiu w umieraniu, uważali, że ja jestem w szoku, nie zdaję sobie sprawy co to znaczy opieka, nad chorym w stanie wegetatywnym (tymbardziej, że wyraźną wolą chorego była chęć BYCIA ROŚLINKĄ, jeżeli tak sie leczenie potoczy) i pomogli mi żyć dalej spokojnie, pozbawiając mojego męża życia.......
UMARŁ ŚMIERCIĄ GŁODOWĄ, (wcześniej naćpany opiatami - nie wiem po co) nie dostawszy worka z  zarciem, ok .1000kkal (centralne wkłucie)...odebrano mu je w piatek... przetrwał do wtorku.... do rana....kiedy zaczęła się agonia...umarł o 13.00 (fatimska liczba)...zmarł w dniu, w którym odeszła MAŁA TERESKA...

A dorotei rodzinę lekarze zwodzili, że wszystko jest ok, że trzeba brać temodal i czekać i...kiedy okazało się, że guż jest POTĘŻNY...nikt już nie chciał operować.....
DLACZEGO LEKARZE DECYDUJĄ ZA NAS????
BO WYDAJE IM SIĘ, ŻE SKORO STUDIOWALI, TO MAJĄ WIĘKSZĄ WIEDZĘ i PRAWO DO DECYDOWANIA....niestety oddając chorych pod ich opieke podpisujemy zgodę na podejmowane przez ich decyzje!!!!


Zastanawiam się, czy na razie nie otworzyć nowego forum : PRO LIFE czy TAK DLA ŻYCIA..... nie wiem czy to dobry pomysł.... a może tutaj wyodrebnić watek, w którym bedziemy przestrzegać, przed możliwością eutanazji, błędnych decyzji, będziemy pietnować lekarzy, którzy mają w dupie (sorry) PRZYSIĘGĘ HIPOKRATESA!!!


pozdrawiam, samograj 
Jeżeli nie znasz ojca choroby, pamiętaj, że jej matką jest zła dieta.

http://img118.imageshack.us/img118/4660/70793357ye1.jpg http://img300.imageshack.us/img300/7097/bannerpiesportretymalyia4.jpg http://img398.imageshack.us/img398/5507/ogarpolskimg6.jpg

Offline

 

#11 2009-02-19 12:22:10

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Całkowicie się z Tobą zgadzam Samograju, że trzeba walczyć o pryncypia na każdym etapie życia ludzkiego,. Rzecz w tym, że lekarz to nie architekt, który kreśli i kilkakrotnie poprawia kolejną wersję projektu, pracując na martwej materii. On pracuje na żywym człowieku i jego pole do błędu, eksperymentu, pomyłki i szeregu jeszcze czynników jest jest niewielkie. On musi być nie tylko fachurą, niekoniecznie łasym na pieniądze, ale na pewno nie do niego należy odbieranie życia, w tym przez zaniechanie karmienia, czy przez zaniechanie albo opóźnienie w wykonaniu koniecznego zabiegu ratującego życie. Póty co, to pomódlmy się za tych wszystkich lekarzy i tych dobrych i tych złych prosząc Miłosiernego Boga, by dobrzy wytrwali w swojej posłudze,a żli się opamiętali i szanowali drugiego człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Otoczmy troską życie.

Offline

 

#12 2009-02-20 00:41:10

satelita

Zarejestrowany: 2008-08-16
Posty: 391

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Spoko.
ŻYCIE to samo się obroni> .....choćby porządnym browarnym.........

INSTYNKT JEST - coby TRWAĆ .... ale programowo zgniatany przez media
JAK MU TRAFI BYĆ  PO STRONIE SZYKOWNEGO ODCHODZENIA, 
od takiego
mało kasy  -  KRÓTKA PIŁKA  - sie niepromuje.

Offline

 

#13 2009-02-20 03:10:55

satelita

Zarejestrowany: 2008-08-16
Posty: 391

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

przez media,  oczywizta

Offline

 

#14 2009-02-20 03:58:22

satelita

Zarejestrowany: 2008-08-16
Posty: 391

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

ŚMIERĆ ma ogólnie do d**y - bo NIEMEDIALNA I SIĘ  NIE MODELUJE.
TYLKO Q*WA - CZEMU JEST???????????
"- p o   r o z u m i e////////////////// out

Spoko //////czesto siędaje przegonić. Jak z całych sił
się napiąć  i pojechać  "prawdziwym"pacierzem
- to nawet Bóg wymięka............

Offline

 

#15 2009-02-20 14:51:48

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Dzięki serdeczne samograju i satelio za podtrzymanie mnie na duchu. Stwierdzam, że pierwszy raz dopadła mnie taka "załamka". Nawet mój szwagier się dziwił, że kobieta "nie do zdarcia" miewa takie nastroje. Wprawdzie ja jestem istotą, która jest oparciem dla wszystkich w całej rodzinie, ale mnie i tak tego typu nastroje od czasu do czasu dopadają. Do satelity mam prośbę, żeby trochę bardziej w "ludzkim języku wyrażał swoje myśli", wszak ja jestem mocno po sześćdziesiątce, zaś mój "chłop" dobija prawie siedemdziesiątki.
      W dniu wczorajszym byłam na spotkaniu klasowym (z absolwentkami Liceum Pedagogicznego), które było bardzo udane (może lepsze byłoby określenie SUPER):

http://img54.imageshack.us/img54/1056/spotkanielp.jpg



Pierwsza z prawej na fotografii to ja, czyli IRENA EWA, (siedzę w brązowej bluzeczce w ciapki) dalej "koleżanka przewodnicząca", obok niej Krysia Kaczmarek - zwana boblem. Za nią stoi Mariola Brychcy zwana brychą, zaś w pierwszym rzędzie siedzą kolejno Stenia Jeżewska (autorka fotografii), Zosia Wyrembek - Stańko, Maryla Duszyńska - zwana "duchą" i dalej Ewa Winkowska.

Niestety przy końcu spotkania dowiedziałam się że najstarszego syna kolega, który równocześnie ze mną leżał w szpitalu, w stanie o wiele lepszym niż ja (te trzy i pół roku temu) coraz bardziej nie domaga, coraz częściej musi się rehabilitować i tak właściwie jest do "de". Ja jednak odbiłam się od dna i zaczęłam inaczej myśleć. Wierzę, że Pan Bóg musi mieć wobec nas jakieś zamiary i nigdy nie dopuści ani na nas, ani na nasze otoczenie więcej niż człowiek jest w stanie wytrzymać.
       To tyle na dzisiaj. Być może za dzień lub dwa znowu się odezwę, ale póki co czuję się już zmęczona (nie należy tego odczytywać "zdołowana") i jestem bardzo senna. Może ta pogoda tak działa, bo u nas jest dziś bardzo ponuro. Zostańcie z Bogiem!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Ostatnio edytowany przez IRENA-EWA (2009-02-22 18:52:41)

Offline

 

#16 2009-02-21 12:25:37

 samograj

Administrator

5574523
Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2008-08-14
Posty: 1035
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Kochana, odpocznij sobie spokojnie.... cudownie, że żyjesz normalnie, że korzystasz z życia jakby nic się nie stało... żyj nadal dniem dzisiejszym....dziś jest dobrze, pamiętaj i... nie wybiegaj za bardzo w przyszłość, bo to i nie po Bożemu i  złe z punktu widzenia psychologicznego...
Zostań z Bogiem....


pozdrawiam, samograj 
Jeżeli nie znasz ojca choroby, pamiętaj, że jej matką jest zła dieta.

http://img118.imageshack.us/img118/4660/70793357ye1.jpg http://img300.imageshack.us/img300/7097/bannerpiesportretymalyia4.jpg http://img398.imageshack.us/img398/5507/ogarpolskimg6.jpg

Offline

 

#17 2009-02-22 19:08:17

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Droga Aniu - dzięki serdeczne, że poświęcasz mi swój wolny czas, którego w Twojej sytuacji masz tak mało. Zdaję sobie sprawę z tego, że ogarnąć cały dom, tragedię, która cię dotknęła to jest ogromne wyzwanie. Wyobrażam sobie cały ogrom goryczy, któremu musisz się przeciwstawić. Pamiętaj jednak, że to bardzo ważne, co zamierzasz zrobić. Ja nie myślę tu o zemście, ale nie można dopuścić do bezkarnej eutanazji

Offline

 

#18 2009-02-22 19:11:09

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Szczęść Boże!
                                                                IRENA EWA

Offline

 

#19 2009-02-23 03:08:37

satelita

Zarejestrowany: 2008-08-16
Posty: 391

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Fajne Ewa ujecie
ale stół - masakra.   jak nie w karnawale
gdzie por\ządna micha/ bo szprycer ...i tak sie nie ukryje
Niedługo  post... taki na maxa . \
Ale spoko -  na dziś JEMY też NA MAXA.
do oporu az do srody...byle żołądek sie spisał/ ........

Offline

 

#20 2009-02-24 22:36:15

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: Czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę....

Jeszcze nie koniec z chemioterapią. (tyle w skrócie – szczegóły poniżęj)

24 luty godzina 7:00 okolice budynku  Wielkopolskiego Centrum Onkologii w Poznaniu. Próbuję zaparkować samochód. Niestety, w promieniu 10 minut drogi nie znajduję wolnego miejsca. Śródmieście Poznania, parkometry obowiązują od 10:00. Skąd tyle samochodów? W pobliżu szpitala większość to rejestracje z poza metropolii, z terenu całego województwa. Zdyszany wpadam na ogromnych rozmiarów holl i  ustawiam się do automatu wydającego numerki. O tej porze holl jest już pełen pacjentów.
Po chwili automat wypluwa bilet z numerem 92 i godziną 7:12 oraz wpisaną informacją: Proszę czekać na wezwane rejestracji – liczba oczekujących  -  60 osób. Oznacza to, że przez 12 minut od 7:00 rano  zarejestrowano 32 osoby. Jak tak dalej pójdzie  to zostanę obsłużony za jakieś 22-23 minuty.
Jest czas na coś ciepłego. W końcu hollu stoją dwa automaty wydające gorące napoje. Przed nimi kolejka zziębniętych pacjentów. Kupuję za 1,50 zł kawę w plastikowym kubku i próbuję znaleźć miejsce siedzące. Około 100 miejsc ale wszystkie zajęte. To wszystko w chorzy na raka uświadamiam sobie. Niektórzy przybyli z osobami towarzyszącymi. Większość, sądząc po bagażach, to przyjezdni spoza Poznania. Ci biedniejsi, bez samochodów, z pewnością  przyjechali pociągiem. Niektórzy z nich oczekiwali pod drzwiami szpitala nawet kilka godzin. Teraz siedzą na ławkach spoglądając na cztery czynne monitory, na których wyświetlają się kolejne numerki. Dzisiejszego dnia na pięć okienek czynne są cztery. Co rusz to ktoś wstaje i podchodzi do okienka, nad którym świeci się czerwonym światłem jego numer.
89, 90, 91 i mój 92 podrywam się i staję przed boksem. Za szybą pani rejestratorka w białym fartuchu. W okienku pokazuję mój numerek, który rejestratorka chce mi koniecznie zabrać. Tłumaczy mi, że gdy go nie zwrócę to mnie nie zarejestruje. Ustępuje, gdy proszę by pozwoliła mi  go zachować jako pamiątkę rodzinną. Gdy podaję nazwisko żony, którą rejestruję i nazwisko lekarza prowadzącego na jej twarzy pojawia się uśmiech. Słyszę jak mówi do koleżanek: To ten, który zbiera numerki. Tak to prawda, za każdym razem regularnie, co dwa tygodnie, po każdej wizycie w szpitalu zostawiam sobie numerek, który wkładam do kroniki rodzinnej.
    Rejestratorka wyszukuje w komputerze personalia żony i po chwili daje mi do ręki dokument rejestracji do Poradni Chemioterapii II, F2 Pokój 3007.  Widnieje na nim godzina rejestracji 7:36 i dzisiejsza data oraz najważniejsza informacja przewidywana godzina przyjęcia pacjenta przez lekarza między 11:00 a 12:00  oraz kolejny numer pacjenta 27.
    Nauczony doświadczeniem wiem, że dużo wcześniej nie musimy się zjawiać, bo i tak nie zostaniemy obsłużeni. Lekarz, który dziennie przyjmuje około 60-70 pacjentów (w listopadzie rejestrując się o 11:37 dostaliśmy numer 72, a tego dnia w przyszpitalnych przychodniach obsłużono do  godz. 15:00 bez mała 900 osób) jakoś tam pilnuje kolejności.
    Głodny wracam po żonę, do domu do Baranowa. Wspólne śniadanie. Na drogach jest ślisko i Ewa nie siada za kierownicą. Pewno nie czuje się na siłach. Jeszcze w grudniu i styczniu nie dopuszczała mnie do steru.
    W szpitalu jesteśmy po 10:00. Na monitorach  rejestracji ogólnej numery powyżej  400.  W przeszklonych boksach siedzą tylko dwie rejestratorki. I tak już będzie do końca dnia. Spoglądam na metalowe wysokie na 4 metry szafy. Jest ich chyba z dwadzieścia pięć. Wszystkie poruszają się na szynach kręcone metalową korbą. Na każdej z szaf kolejne litery alfabetu.  Literka K jest na trzech kolejnych szafach, moje ”z” jako ostatnie, tylko na jednej. A w każdej szafie osiem podwójnych półek z kartotekami pacjentów ustawionych alfabetycznie wg. kolejnych liter nazwiska. Dwie trzy osoby uwijają się między szafami i półkami wyszukując kartoteki pacjenta. Tym razem kartoteka żony w przeciągu pół godziny trafiła na stół lekarza leczącego. (raz zdarzył się, że się gdzieś zawieruszyła) Jest gruba są w niej wszystkie wyniki radioterapii sprzed trzech lat oraz papierowe wyniki obecnej chemioterapii.
    Przed gabinetem lekarza na trzecim piętrze tłum ludzi. Wszystkie siedzące miejsca w korytarzu zamienionym na  poczekalnię zajęte. Chorzy stoją oparci o wszystkie możliwe ściany. Tylko o drzwi do gabinetów lekarskich nikt się nie opiera.  Siostra wychodząca z gabinetu zabiegowego co rusz to strofuje któregoś z pacjentów który oparty o przeszkloną ścianę uniemożliwia otwarcie się drzwi . Dla tych, dla których zabrakło miejsc pod ścianą pozostał spacer po korytarzu
    Ewa stara recydywa szpitalna nie czeka na wywołanie i wchodzi od razu do gabinetu. Podobno tak można, a nawet trzeba. Oznajmia że jest i prosi o zlecenie na badanie krwi. Od tego zaczyna się każda wizyta. Tym razem prosi by lekarz od razu dał zlecenie na wykonanie zastrzyku z vinkristinum. O nie, odpowiada lekarz. A jak wyniki będą złe, to lekarstwo mam wyrzucić do kosza. Ale muszą być dobre odpowiada Ewa.
    Szóste piętro. W poczekalni przed laboratorium tłumek ludzi z piętnaście osób. Wszyscy czekają, nikt nie wchodzi do środka. W okienku pytam czy na nazwisko żony przyszło już zlecenie po łączach komputerowych na pobranie krwi. Niestety. Proszę czekać. Po chwili drukarka drukuje 15 zleceń. Nasze ostatnie. Czekamy cierpliwie. Pobranie krwi trwa około dwóch trzech minut. Po pół godzinie Ewa jest obsłużona. Kiedy będzie wynik  pyta. Za 15 minut pada odpowiedź. To zwykła morfologia.
    Idziemy na kawę i ciacha? Dopytuję.(mimo że kolejny tydzień poszczę - już nie tylko o płynach).
Nie, odpowiada Ewa. Jedziemy wobec tego windą z powrotem na trzecie piętro pod gabinet lekarski. Robię wywiad. Jaki numer wszedł, jaki numer stoi pod drzwiami. Tu, w tym tłumie każdy chory czuje się numerem. Na monitorze do FII świeci się od dłuższego czasu 17, a do środka wchodzi to „4” potem „19” i „34”. A na korytarzu czeka „3”, „15” i „26”. Wchodzi „26” i po momencie wychodzi nie załatwiona. Teraz pewno my.

cd nastąpi jutro gdyż Ewa chce się położyć spać umęczona dzisiejszym dniem. A moje miejsce przy niej, a nie przy klawiaturze.

Ostatnio edytowany przez IRENA-EWA (2009-02-25 06:54:02)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
wellness ciechocinek cennik