Ogłoszenie

"KONICZYNKA" czyli FORUM z nadzieją na lepsze jutro...
...jest miejscem wymiany doświadczeń, wspierania się w chorobie, doradzania, podtrzymywania na duchu...
Glejak to trudny przeciwnik, walczmy razem =>
"Niech nasza droga będzie wspólna...", jak mówi JPII słowami umieszczonymi na dole bannera.
Zarejestrowani użytkownicy mogą korzystać z szybkiej pomocy, pisząc o swoim problemie w ChatBoxie.
Polecamy fora o podobnej tematyce:
forum glejak - to istna skarbnica wiedzy i mili, zawsze chętni do pomocy userzy i ekipa
oraz forum pro-salute - gdzie jest wiele wątków pobocznych, towarzyszących chorobie nowotworowej...

Drogi Gościu, umacniaj swoją wiarę, nie trać nadziei i... kochaj z całych sił!!!
samograj

#1 2009-02-08 16:41:10

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

MIŁOSIERDZIU  BOŻEMU


Kochanemu Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II dziękuję za darowane mi kolejny raz życie
Irena Ewa ....
takimi słowami przed trzema i pół rokiem rozpoczęłam na łamach lokalnej gazety oraz "Przewodnika Katolickiego" podziękowanie za modlitwy zanoszone w mojej intencji  przez ks. bpa, ks. prob. parafian znajomych , przyjaciół, rodzinę dzieci, wnuki a zwłaszcza męża. W dalszej części dziękowałam imiennie wszystkim lekarzom i całemu personelowi medycznemu w dwóch kolejnych szpitalach, z jakimi zetknął mnie los, od momentu skierowania do szpitala (28.07.2005 do momentu wypisania (17.08.2005 w 3 rocznicę zawierzenia świata Miłosierdziu Bożemu)  po szczęśliwej operacji glejaka mózgu II stopnia złośliwości o średnicy ponad 5 cm. Operacja miała miejsce 8 sierpnia 2005 roku, równo cztery miesiące od dnia pogrzebu Ojca Świętego JPII i za jego przyczyną powierzyłam moje życie Bogu. Była to pierwsza operacja kolejnego "złośliwca", który tym razem usadowił się w moim mózgu. Wznowę glejaka, który już zezłośliwiał do III stopnia, a miał tylko 1 cm miałam operowaną w Bydgoszczy w Szpitalu Wojskowym 14.10.2008 roku. Obecnie jestem na 3 serii chemioterapii, którą  ciężko przechodzę. O moich ponad dwudziestoletnich zmaganiach z rakiem i o Miłosierdziu Bożym można przeczytać w Głosie Wielkopolskim z 17.10.2008 w reportażu p. Stanisława Zasady "Czasami to cud, ale zawsze wiara daje siłę". (http://poznan.naszemiasto.pl/wydarzenia/911300). Zdjęcia w reportażu wykonano na trzy dni przed operacją ostatniej wznowy. Na dzisiaj tyle, bo na więcej nie mam siły.
Ze wszystkimi czytającymi dzielę się moją - naszą małżeńską modlitwą.
Panie Mój, Boże nasz siłę masz, siłę dasz. Tylko Ty, tylko Ty.

Ostatnio edytowany przez IRENA-EWA (2009-02-08 22:38:48)

Offline

 

#2 2009-02-08 21:34:38

 samograj

Administrator

5574523
Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2008-08-14
Posty: 1035
WWW

Re: UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

IRENO-EWO
Dziekuję za to świadectwo...niestety nie znalazłam tego reportażu, czy mogłabyś dać linka bezpośredniego???


pozdrawiam, samograj 
Jeżeli nie znasz ojca choroby, pamiętaj, że jej matką jest zła dieta.

http://img118.imageshack.us/img118/4660/70793357ye1.jpg http://img300.imageshack.us/img300/7097/bannerpiesportretymalyia4.jpg http://img398.imageshack.us/img398/5507/ogarpolskimg6.jpg

Offline

 

#3 2009-02-08 22:33:38

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

Spróbuj wpisać w Gogle tytuł reportażu: "Czasami to cud, ale zawsze wiara daje siłę" . Możesz jeszcze wpisać Poznań. Szukajcie a znajdziecie mawiał Pan. Powodzenia. Irena Ewa.

Offline

 

#4 2009-02-15 20:49:43

 samograj

Administrator

5574523
Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2008-08-14
Posty: 1035
WWW

Re: UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

Jerzy, tutaj wklejam link do artykułu:
http://poznan.naszemiasto.pl/wydarzenia/911300.html

miło mi was poznać
http://img6.imageshack.us/img6/6450/jerzyam5.jpg




A poniżej  artykuł:

Jerzy Zygarłowski zdjął ze ściany kilim z podobizną Jana Pawła II, przewiązał czarną wstążką, umocował do drzwiczek od starej lodówki i ustawił koło domu. Obok zostawił kartkę. Na kartce napisał: Każdy, kto zapali w tym miejscu znicz, zgadza się na postawienie pomnika Ojca Świętego. Był 8 kwietnia 2005 roku. Dzień pogrzebu papieża. Irena Zygarłowska przyjęła komunię, sakrament chorych i dostała narkozę. Lekarze rozpoczęli pięciogodzinną operację usunięcia guza mózgu. Był 8 sierpnia 2005 roku. Cztery miesiące od pogrzebu papieża. Jerzy Zygarłowski, mąż Ireny: - To nie mógł być przypadek.

Wyrok
Lipiec 2005 roku. Irena Zygarłowska, była nauczycielka z podpoznańskiego Baranowa, jest z wnukami na wakacjach. Wypoczywają w Puszczy Nadnoteckiej. Dookoła same lasy, niedaleko Jezioro Białe (w 1977 roku kardynał Wojtyła spędzał tu przedostatnie wakacje w Polsce przed wyborem na papieża).
Po tygodniu wracają do domu. Zygarłowska spieszy na rocznicę ślubu. Prowadzi samochód. Na zakrętach najeżdża autem na pobocza i chodniki. Tak jakby miała utratę równowagi. Odetchnęła, gdy dojechała szczęśliwie na miejsce. Przez kolejne dni czuje się zmęczona i otępiała, chociaż nic ją nie boli. Mąż wysyła ją do lekarza.
Jest upalne, letnie popołudnie. W szpitalnym gabinecie Zygarłowska czeka na wynik tomografii komputerowej. Denerwuje się.
Po godzinie lekarz oznajmia: guz mózgu o średnicy pięciu centymetrów.
Irena Zygarłowska: - W jednej chwili stanęło mi przed oczami całe moje życie.

Cud
Marzec 1998. Ksiądz Paweł, młody wikariusz jednej z poznańskich parafii, poczuł się źle na lekcji religii. - Zrobił się blady i był tak słaby, że nie mógł ustać na nogach - opowiadali potem uczniowie.
Pogotowie zabrało księdza do szpitala. Zrobiono badania. Lekarze wykryli guza mózgu na prawym płacie skroniowym. Konieczna była natychmiastowa operacja.
Gdy ksiądz Paweł leży w szpitalu, ludzie modlą się za niego w parafialnym kościele. Niektórzy rezygnują z zamówionych wcześniej nabożeństw we własnych intencjach i ofiarowują je za życie wikariusza. Modlą się nawet ci, którzy zwykle stronią od Kościoła. - W niedzielę nie miałem w świątyni tylu ludzi, co w tamtych dniach - powie potem miejscowy proboszcz.
Miesiąc później ksiądz Paweł stanął przy ołtarzu. Był Wielki Czwartek. Wierni przywitali go oklaskami. Zaczęli wierzyć, że wymodlili mu zdrowie. - To cud - powtarzali w kazaniach księża w mieście.
Duchownego operował znajomy lekarz. Mieszkał w tej samej parafii, gdzie ksiądz Paweł był wikariuszem. Widywali się w kościele. - To żaden cud, tylko rutynowa operacja, jakie wykonujemy na okrągło - lekarz tonował zwolenników cudu.
Po wyjściu ze szpitala ksiądz Paweł mówił, że był przygotowany na najgorsze. - Liczyłem się, że mogę umrzeć. Ale skoro przeżyłem, to znak, że Pan Bóg chce, bym zrobił jeszcze coś dla Niego na tym świecie - opowiadał pogodnie.
Ksiądz Paweł umarł sześć lat temu.

Choroba
Historia choroby Ireny Zygarłowskiej: Rok 1974. Młoda nauczycielka sprowadza się z mężem (inżynier budownictwa drogowego) do Baranowa. Postawili właśnie dom (jest jeszcze w stanie surowym, ale można już mieszkać). Mają dwoje małych dzieci. Starszy - Paweł, skończył pięć lat, Kuba - dwa. Wydaje im się, że wyszli wreszcie na prostą (dzieci rosną mają własny dom).
Któregoś wiosennego przedpołudnia lekarz mówi Irenie, że ma złośliwego guza. Kobieta odchodzi od zmysłów. Płacze, że zostawi dwoje małych dzieci. Modli się, żeby miał się kto nimi zająć, gdy jej zabraknie.
Zamartwiała się niepotrzebnie. Operacja się udała.
Rok 1991. Trzeci syn Zygarłowskich - Łukasz, skończył dziesięć lat, był po Pierwszej Komunii. Przed Bożym Narodzeniem Irena idzie na badania. Lekarz mówi, że jeśli nie zostanie natychmiast w szpitalu, będzie za późno (guz był wyjątkowo złośliwy). W domu rozpacz. Nikt nie myśli o świętach.
Dwa dni przed Wigilią Irena Zygarłowska wróciła po operacji do domu.
Rok 2001. Synowie są już dorośli. Dwaj najstarsi mają własne rodziny. Irena Zygarłowska idzie do szpitala na rutynowe badania. Niczego nie podejrzewa. W czasie drobnego zabiegu lekarze usuwają jej polip z jelita grubego (okazało się, że guz był złośliwy).
Rok 2005. Guz na mózgu ma średnicę pięciu centymetrów. Zygarłowska nie martwi się już o bliskich, że nie dadzą sobie bez niej rady. Nie lęka się śmierci. Boi się tylko cierpienia. I tego, że może być dla rodziny ciężarem.
- Nigdy nie skarżyłam się Panu Bogu, dlaczego to wszystko mnie spotyka. I nigdy nie żądałam: Panie Boże, musisz mnie ocalić - mówi. Prosiła jedynie, żeby Bóg dał jej siły przyjąć to, co ma się stać.
Choroby nauczyły ją jednego: - Że w obliczu śmierci nic nie jest ważne. Tylko wiara się liczy.

Papież
W dzień pogrzebu papieża (jeszcze przed transmisją z Watykanu) Jerzy Zygarłowski zdjął ze ściany w salonie kilim z podobizną Jana Pawła II. Irena Zygarłowska dostała go od znajomych na imieniny po wyborze Karola Wojtyły na papieża (pierwszy papież, jakiego mieli w domu).
Na znak żałoby Zygarłowski przewiązał kilim czarną wstążką i przymocował żyłką do drzwi od starej lodówki (lubi trzymać w garażu różne rzeczy, "bo zawsze mogą się przydać"). Dopisał kartkę: "Stawiając zapalony znicz w tym miejscu, dasz wyraz pragnieniu, by powstał tu pomnik Ojca Świętego Jana Pawła II, modlącego się na kolanach przed figurą Miłosierdzia Bożego".
Papieski portret wyniósł na skwerek blisko domu. Sam zapalił pierwszy znicz. Jeszcze tego samego dnia zapłonęły kolejne.
O postawieniu pomnika Zygarłowscy myśleli od dawna (Baranowo było jedyną wsią w całej gminie bez kapliczki). Śmierć Ojca Świętego uświadamia im, że powinien to być pomnik Miłosierdzia Bożego. - Bo papież ustanowił to święto dla całego Kościoła i zmarł w jego wigilię - mówi Zygarłowski.
Dwa tygodnie po papieskim pogrzebie Irena Zygarłowska wybiera dziesięciotonowy granit narzutowy. Mniejsza część przeciętego kamienia ma być podstawą pomnika. Na większej, pionowej, zostanie wyryta figura Chrystusa Miłosiernego.
Jest koniec kwietnia. Zygarłowscy starają się o zezwolenie na budowę. Ludzie wpłacają pieniądze na parafialne konto. Jerzy Zygarłowski robi projekt. Pomysł akceptuje kuria. Wszystko idzie szybko. Wydaje się, że jeszcze latem pomnik będzie gotowy.
W połowie lipca Irena Zygarłowska pojechała z wnukami na wakacje. Dwa tygodnie później, w letnie, gorące popołudnie lekarz powiedział jej, że ma guza mózgu.

Szpital
Pierwszą noc w szpitalu Irena Zygarłowska nie może zmrużyć oka. Zabrakło dla niej miejsca w sali, więc położono ją w korytarzu, na ostatnim wolnym łóżku. Nie ma nawet stolika na swoje rzeczy. Torebkę musi schować pod poduszkę.
Zamiast walczyć ze snem i przewracać się z boku na bok, modli się. Prosi Boga, żeby raz jeszcze darował jej życie. A jeśli okaże się to niemożliwe, żeby umiała się z tym pogodzić.
Nad ranem zasypia. Kiedy budzi się, czuje spokój. Niczego się już nie boi.
- Siostro, czy w tej kroplówce był jakiś środek na uspokojenie? - pyta pielęgniarkę.
- Nie - pielęgniarka zdziwiona jest pytaniem.
Przychodzą mąż, synowie, synowe, wnuki. Zygarłowska tryska humorem, jakby była w sanatorium, a nie przed ciężką operacją.
8 sierpnia rano przyjmuje komunię i sakrament chorych. Pyta lekarza, jakie ma szanse.
Lekarz odpowiada, że od kilkunastu lat nie było żadnego zgonu na stole operacyjnym. Ale że to operacja na otwartym mózgu i wystarczy, że chirurgowi drgnie ręka.
Budzi się po pięciu godzinach. Przy łóżku widzi uśmiechniętą twarz synowej. Poznała ją, więc jest dobrze, myśli z ulgą.
Dziewięć dni po operacji wraca do domu. Jest 17 sierpnia 2005 roku.
- Dokładnie dwa lata po tym, jak Jan Paweł II w Łagiewnikach zawierzył świat Bożemu miłosierdziu - Jerzy Zygarłowski lubi kojarzyć różne daty.

Moc
Lekarz, ten który operował księdza Pawła, ale wątpił w jego cudowne uzdrowienie, przyznaje, że modlitwy parafian mogły pomóc jego pacjentowi.
- Osoby głęboko wierzące czy wspierane modlitwą najbliższych, szybciej dochodzą do zdrowia, a czasem wychodzą cało z beznadziejnych przypadków - mówi. - I na odwrót: bywają niegroźne przypadki, które kończą się śmiercią chorego, bo ani on sam, ani nikt z bliskich nie dawał wiary w jego wyzdrowienie.
Czy doktor wierzy w cudowne uzdrowienia?
- W swojej długiej praktyce spotkałem się także z zupełnie niezrozumiałymi z punktu widzeniami medycyny powrotami do zdrowia - odpowiada.
To znaczy, że stał się cud?
- Jako człowiek wiary wierzę, że zdarzają się cudowne uzdrowienia - mówi po namyśle. - Ale najpierw chory sam musi wierzyć w cud, bo to daje siłę psychiczną, a bez niej trudno pokonać chorobę.
Proboszcz Ireny Zygarłowskiej: - Cudem było to, że Opatrzność kierowała ręką chirurga.

Pomnik
Po powrocie ze szpitala Irena Zygarłowska nie ma wątpliwości, że Bóg raz jeszcze darował jej życie. Jerzy Zygarłowski myśli tak samo. Przecież on i cała rodzina modlili się o pomyślny przebieg operacji. Wszyscy wierzą, że ich prośby zostały wysłuchane. - To dowód na Boże miłosierdzie - powtarza Zygarłowski.
Budowa pomnika nabiera teraz dodatkowego znaczenia. Dla Zygarłowskich jest jasne, że będzie on również podziękowaniem za zdrowie Ireny. Nie chcą być przecież niewdzięcznikami.
Niecały miesiąc po powrocie Ireny Zygarłowskiej ze szpitala, na przeciętym, wypolerowanym kamieniu widać już figurę Chrystusa, który prawą dłonią błogosławi światu. Obok słowa: "Daję Wam Największy Skarb na trzecie tysiąclecie - Boże Miłosierdzie" (to słowa papieża z Łagiewnik).
Irena Zygarłowska musi jeździć na naświetlania (guz okazał się złośliwy). Ale jest pewna, że kuracja skończy się pomyślnie. Z opatrunkiem na głowie robi sobie pamiątkowe zdjęcia na tle powstającego pomnika.
Na kamieniu Zygarłowscy chcą umieścić dodatkową tabliczkę z jednym zdaniem: "Dziękuję za darowane mi jeszcze raz życie, Irena Ewa Zygarłowska, 08.08.2005". Obok będą miejsca na inne podziękowania.
W następnym roku, tydzień po Wielkanocy (święto Miłosierdzia Bożego), pomnik poświęcił biskup. (Zygarłowscy zrezygnowali ostatecznie z tabliczki z podziękowaniem za ocalenie życia Ireny. Nie chcieli, żeby ludzie pomyśleli, że sobie postawili pomnik).

Śmierć
Andrzej nie był kilkanaście lat u spowiedzi. Kiedy trzy lata temu dopada go choroba, rodzina namawia, by pojednał się z Bogiem (bliscy wiedzą już, że wkrótce umrze, ale boją się mu o tym powiedzieć). Czterdziestokilkuletni mężczyzna o spotkaniu z księdzem nie chce nawet słyszeć.
Znajoma Andrzeja rozpoznaje w telewizji Irenę Zygarłowską, która opowiada o swoim uzdrowieniu. Kiedyś miały ze sobą kontakt. Ale to było dawno. Nie widziały się kilkanaście lat. Mimo to znajoma Andrzeja decyduje się zadzwonić.
- To ja, Grażyna - przypomina się teraz kobieta. Opowiada o chorobie Andrzeja. Chce, żeby Zygarłowska przekonała go, by przed śmiercią się wyspowiadał.
- Zgodziłam się - mówi Zygarłowska. - Może Pan Bóg ocalił mnie po to, żebym była świadkiem? - zastanawia się.
Rozmowa jest trudna. Zygarłowska wie, że dla mężczyzny nie ma już ratunku. Nie chce mu więc opowiadać, że Bóg go uzdrowi. Mówi mu o sile, jaką daje wiara.
Rozmawiali trzy godziny. Na koniec rozmowy mężczyzna poprosił o księdza. Wkrótce potem umarł.
Irena Zygarłowska wierzy, że miał lżejszą śmierć.

Wiara
- Ludzie w chorobie często wracają do Boga po latach, jakby w wierze szukali ostatniej deski ratunku - przyznaje ksiądz Jakub, były kapelan dużego szpitala. - Ale to nie jest najtragiczniejszy wybór - dodaje.
Jedno z najbardziej wstrząsających wydarzeń ksiądz Jakub przeżył parę lat temu w Wielki Piątek. W szpitalu zostali tylko chorzy w najcięższym stanie. Ksiądz Jakub podchodził do ich łóżek i podawał im do ucałowania krzyż. Jedni płakali i ze wzruszenia nie potrafili wydobyć z siebie ani słowa. Inni mówili, że swoją chorobę łączą z męką Chrystusa.
Tamten mężczyzna nie chciał rozmawiać. Mówił o sobie, że jest niewierzący. - Czułem, jak strasznie cierpi, także w sensie duchowym. Dla niego ta choroba i umieranie były kompletnie czymś bezsensownym. Czułem otaczającą go pustkę - wspomina ksiądz Jakub. Do dziś jest mu strasznie żal tego człowieka.
Ksiądz Jakub wierzy, że Bóg wysłuchuje każdej modlitwy. - Ale nie w taki sposób, jak my byśmy chcieli - zastrzega. - Modlimy się o zdrowie, a tego zdrowia nie ma. Ale wiara pomaga zrozumieć wartość cierpienia.
Ksiądz zdaje sobie sprawę, że słowa: wartość cierpienia czy sens cierpienia, to tylko pojęcia. I że łatwo je wypowiadać komuś, kto sam cierpienia nie doświadcza.
Co ksiądz Jakub mówi rodzicom, którzy tracą dziecko?
Jest wtedy bezradny. Nawet nie próbuje ich pocieszać, bo co ma powiedzieć. Po ludzku cierpi razem z nimi. - Nagła strata kogoś bliskiego i kochanego to tajemnica, którą nie zawsze pojmiemy - mówi. Wierzy jednak, że Pan Bóg nadaje temu sens.

Obietnica
- W chwilach zagrożenia człowiek postanawia sobie, że jak wyjdzie z tego cało, to zmieni swoje życie - zwierza się Irena Zygarłowska. - Obiecuje sobie: będę lepsza dla męża, dzieci, sąsiadów.
A potem?
- A potem przychodzi zwykła, szara codzienność i zapomina się o tym wielkim szczęściu, jakiego się doznało.
Dlaczego?
- Bo człowiek jest niewdzięczny.

Stanisław Zasada  -  POLSKA Głos Wielkopolski


CUDOWNE ŚWIADECTWO!!!!!!


pozdrawiam, samograj 
Jeżeli nie znasz ojca choroby, pamiętaj, że jej matką jest zła dieta.

http://img118.imageshack.us/img118/4660/70793357ye1.jpg http://img300.imageshack.us/img300/7097/bannerpiesportretymalyia4.jpg http://img398.imageshack.us/img398/5507/ogarpolskimg6.jpg

Offline

 

#5 2009-02-22 21:01:15

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

To nie mógł być przypadek, że dwa tygodnie temu wystukawszy w GOGLE hasło GLEJAK odnalazłem to forum. Było to pierwsze w życiu forum w jakie wszedłem i po pobieżnym jego przejrzeniu postanowiłem się zalogować. Nie tyle dla siebie, ale dla żony, uważając, że nadszedł czas by małżonka rozpoczęła dawać świadectwo. Zauważmy: gdy Chrystus uzdrawiał chorych starał się to robić z dala od zgiełku. I tak było z żoną. Ją "uzdrowił" 3,5  roku temu, już  pierwszej nocy, gdy leżała na szpitalnym korytarzu z torebką pod głową po tym, jak dowiedziała się że ma guza mózgu. Od tego czasu czekała bez obawy już na niebo, zawierzywszy swoje życie Bożemu Miłosierdziu za przyczyną Ojca Świętego Jana Pawła II.  I to było to uzdrowienie. Z radością, bez żadnej obawy, z dziecięcą nieskalaną ufnością w pełnej świadomości czekała na niebo, na spotkanie z Panem.
Dalej to był już efekt tego uzdrowienia: szczęśliwa operacja, naświetlania i trzy lata darowanego kolejny raz życia.
Powyższy reportaż pana Stanisława Zasady ukazał się w Głosie Wielkopolskim 17 października 2008 roku , trzy dni po kolejnej operacji wznowy guza mózgu zwanego glejakiem. 
Wznowa, to kolejna próba, którą Pan postawił na naszej drodze do świętości. Mimo, że wznowa była zdecydowanie mniejsza i w porę dostrzeżona oraz zoperowana, a terapia chemią jest na ukończeniu nie mamy żadnej pewności, że i tym razem wszystko zakończy się dobrze. Wszak i uzdrowieni bezpośrednio przez Jezusa  opisani na kartach Ewangelii kiedyś pomarli. Ale zanim Pan wziął ich do siebie, oni rozpowiadali o tym, co im Pan uczynił. Mówili mimo, że za każdym razem Chrystus zakazywał im o tym rozpowiadać.  Wydaje się że nadszedł już czas by dać świadectwo. Być może na tych łamach. Patrz wątek "czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę" na forum "Nasze historie z glejakiem".
Minął tydzień jak zwróciłem się na tym forum z wołaniem o pomoc. I ta pomoc nadeszła. Prawdziwa szczera i bezinteresowna ludzka pomoc przychodzi zawsze z najmniej spodziewanej strony. Jeszce raz za nią dziękuję.

Offline

 

#6 2009-02-23 02:25:01

satelita

Zarejestrowany: 2008-08-16
Posty: 391

Re: UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

Ewa / Jerzy  - 10 / 10
z dziękowaniem to zaraz  na odwrotnie chyba
Z Ewką umacniacie na maxa. Jak znam życie - samograja też.
I innych - LUX.\\


PS. Ewa - nie próbuj metryką machac satelitom / bo sie zdziwisz/

Offline

 

#7 2009-05-02 20:56:46

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

Z osobistego dzienniczka Jerzego sprzed roku.
2 maj 2008 – pierwszy piątek miesiąca.

    Jeszcze dobrze nie ochłonąłem po pełnym emocji zgłoszeniu na ostatnią chwilę  zespołu projektowego do konkursu na krzyż papieski na pl. Zwycięstwa w Warszawie (termin minął dwa dni temu), a już wpadłem na pomysł by na najbliższe trzy dni wyjechać do Warszawy na wizję lokalną. Warunkiem udziału w kolejnym już ogłszonym przez włdze stolicy konkursie  na krzyż papieski był udział w zespole projektowym architekta z uprawnieniami , lub plastyka z dyplomem. A ja ani jednym, ani drugim nie jestem. Wiadomość o ogłszeniu konkursu usłszałem z Radia Maryja i natychmiast poczułem wewnętrzny głos, że mam wziąć w nim udział.  Skoro Pan postawił zadanie, to i Pan zesłał w ostatnim dniu pomoc. Na ostatnią chwilę udało mi się załatwić współpracę dwóch architektów i dwóch renomowanych plastyków (jedenego z tyt. Profesora). Jak się potem okazało cała czwórka widząc moją determinację zgodziła się firmować tylko moją pracę. Ale o tym dowiedziałem się po kilku miesiącach bezowocnych prób wciągnięcia ich do realizacji pracy konkursowej.

    Wstajemy przed piątą  by ze spokojem spakować się na trzy dni. Po połknięciu rannej porcji leków i zjedzeniu przez Ewę śniadania ruszamy w drogę  do Warszawy. Ze sobą zabieramy wypożyczony przez Ewę niwelator oraz spakowane do jednej torby podróżnej ciuchy. (walizka okazała się zbędna). Udało mi się namówić Ewę by poprzestała jedynie na trzech litrowych butelkach świeżej maślanki i nie brała nic do jedzenia.
    Samochód prowadzi Ewa, która nie chce mnie dopuścić do sterów pozostawiając mnie sprawy pilotażu. Jedziemy autostradą z szybkością do 140 km/godzinę. Na wysokości Zgierza w Dąbrówce Wlk.  proszę by zjechała  z autostrady w stronę Kutna i Łowicza, by podrzędną drogą nr 702 i 708 dotrzeć do Strykowa a potem przez Łowicz Sochaczew do Warszawy. Ile czasu nadrobiliśmy na autostradzie tyle go straciliśmy na pozostałym odcinku drogi. To jest tak, jak się ma stare archaiczne mapy (bez wkreślonej autostrady), próbuję się tłumaczyć.
    A w samej Warszawie by dotrzeć pod hotel  Europejski przy placu Zwycięstwa także się pogubiliśmy. I znowu nawalił mój pilotaż. Robimy spore koło, będąc wcześniej po drugiej stronie Wisły na Pradze. Zamiast z Al. Solidarności po przejechaniu Marszałkowskiej skręcić od razu w prawo w Bielańską przejechaliśmy się trasą W-Z na Most Śląsko Dąbrowski. Wracając z Pragi tylko z daleka obejrzeliśmy Zamek Królewski, bo prosiłem kierowcę by zjechała ślimakiem na Wybrzeże Kościuszkowskie. Pewno gdybyśmy wcześniej znali  program uroczystości związanych ze Świętem Flagi, obchodzonym od kilku lat zawsze 2 maja,  pojechalibyśmy na Plac Zamkowy,  gdzie w południe odbywały się ogólno-państwowe uroczystości (o czym dowiedzieliśmy się dopiero z prasy po powrocie do Baranowa).
    Z hotelu Europejskiego wyszły nici. Sprywatyzowano go i od trzech lat ma tam siedzibę jakaś firma. W sali bankietowej na dole zastawione były stoły gdzieś na dwieście a może i więcej osób. Ewa zarezerwowała wcześniej nocleg w hotelu Campanille przy ul. Towarowej, ale dla mnie było to zbyt daleko od Placu Piłsudskiego.
    Proponuję wobec tego hotel Victoria. Ewa ostrzega mnie, że to pięć gwiazdek.  Gdy zaparkowaliśmy przed hotelem natychmiast pojawił się usłużny boy chcąc pomóc nieść walizki. Grzecznie mu powiedziałem, że nie mamy walizek i zapytałem czy są wolne pokoje. Z wielkim zakłopotaniem odpowiedział, że hotel jest zajęty, ale może się jeszcze coś wolnego znajdzie (co, jak się później okazało było wierutnym kłamstwem). W recepcji prosimy o tani pokój z widokiem na plac Piłsudskiego. Pani recepcjonistka oferuje nam dwuosobowy pokój o podwyższonym standardzie na najwyższym piętrze o nr. 723 bez śniadania za 125 EUR. Ewa szybko liczy, toć to 500 zł, to prawie tyle co moja miesięczna emerytura. Jestem jednak zdecydowany raz w życiu zaszaleć z żoną i skorzystać z usług najdroższego hotelu w Warszawie. Wpłacamy 500 zł i dostajemy dwie karty magnetyczne zamiast kluczy.
    Z torbą podróżną szybkobieżną windą jedziemy na siódme piętro. W hotelu nie ma żywej duszy. Próbujemy otworzyć pokój i nic. Wkładamy raz jedną, raz drugą kartę, na prawo, na lewo, od przodu, od tyłu i nic. Klamki nie da się nacisnąć. Udaję się po pomoc do sprzątaczki, którą znalazłem na końcu długiego na 100 m korytarza. Wkłada swoją kartę i otwiera nią pokój bez wysiłku. Podobnie otwiera pokój naszą kartą instruując nas, że kartę należy włożyć, a jak zapali się na zamku zielona dioda wyciągnąć i nadusić klamkę. Nie należy karty cały czas trzymać w zamku, jak to my czyniliśmy. Całe życie się człowiek uczy - mówię dziękując pani za instruktaż.
    Po wejściu oboje pierwsze kroki kierujemy  do okna. To jest to. Za ten widok warto było zapłacić te bez mała 500 zł.  Nie ważne śnieżno białe pościele , puchowe poduszki i jedna podwójna kołdra - pierzyna, wytworne wyposażenie przedpokoju, pokoju i łazienki, pełna frykasów lodówka, podłączenie do internetu itp. bajery.
    Zmęczona podróżą i zaszokowana moim szaleństwem Ewa  prosi by ją zostawić w spokoju – chce się godzinkę przespać. I dobrze.

    Ja idę na plac na rekonesans. Trafiłem na zmianę warty honorowej. Robię kilka zdjęć.  Ze spokojem robię szkic pod pomiar wysokościowy oraz serię zdjęć inwentaryzacyjnych nawierzchnię. Mam jeszcze trochę czasu, a więc idę do bazyliki Św. Krzyża. Nie sposób projektować krzyża nie pomodliwszy się w tej świątyni. Robię w niej też kilka zdjęć. Papież z wyciągniętymi ramionami jest bardzo ładny – jak żywy. Sursum Corda – w górę serca. O tak raduje się dzisiaj serce moje. Miałem obawę czy Ewa odważy się na ten wyjazd, czy podoła? Wracając do hotelu ul. Mazowiecką wstępuję pod nr.10, do dawnego hotelu garnizonowego. Noclegi o połowę tańsze i do tego ze śniadaniem. W pokoju w Victorii zastaję już obudzoną radośnie uśmiechniętą i oglądającą telewizor Ewę. Proponuję Jej na następną dobę zamianę hotelu na tańszy, na co bez wahania przystaje.

    Wychodzimy na hotelowy korytarz i oczom naszym ukazuje się panorama Warszawy z widocznymi na pierwszym planie wieżami bazyliki Świętego Krzyża. Na obiad idziemy do baru Uniwersyteckiego na Krakowskim Przedmieściu. Funduję jej postny obiad za 6,70 zł ( żurek z jajkiem + 2 naleśniki z serem polane śmietaną i posypane cukrem). Wstępujemy oboje do bazyliki Św. Krzyża na krótką modlitwę i przez ul. Mazowiecką zarezerwowawszy nocleg na następną dobę wracamy do stojącego na ulicznym parkingu samochodu (za strzeżone miejsce parkingowe hotel życzy sobie 100 zł za dobę.

    Robimy pomiar wysokościowy placu. Nikt nie zwraca uwagi na to co robimy. Ludzi niewiele, a ci którzy przechodzą idą do Grobu Nieznanego Żołnierza. Po skończeniu Ewa proponuje spacer do Opery licząc że może wieczorem załapiemy się na jakiś spektakl. Niestety do poniedziałku 5 maja Teatr Narodowy oraz „przybudówki” mają wolne. Zmęczona spacerem po wypiciu koktajlu „U Foga” na ul. Fredry zahaczając o Ogród Saski i Grób Nieznanego Żołnierza wracamy do hotelu. Ewa jest zmęczona, coraz gorzej jej się chodzi. Chce sobie obejrzeć jakiś serial.

    Ja idę w tym czasie na majowe a potem zostaję na Mszy św. Po głowie chodzi mi zakończenie zamyśleń wielkopostnych bpa Józea Zawitkowskiego z niedzieli Palmowej z dnia 16 marca (jeszcze raz przeczytaj je uważnie czytelniku). Mimo że jestem w stanie łaski uświęcającej idę do spowiedzi. Wszak to dzisiaj pierwszy piątek miesiąca i do tego drugi dzień miesiąca a na dodatek Św. Krzyż i ja który zabrałem się za rzecz która po ludzku biorąc mnie przerasta. Ale jeśli mam być narzędziem Pana, to będę. Skoro po czasie widzę, że to co robię nawet robiąc po omacku prowadzi w dobrą świętą stronę, że to co robię ubogaca mnie wewnętrznie, że mimo moich ułomności jestem inny – lepszy niż rok temu, to nie ma innej drogi dla mnie jak ta którą mi podpowiada Anioł Stróż bądź też Duch Święty. Nie widzę Go, nie doświadczam Go ludzkimi zmysłami ale wystarczy, że wierzę. Ta wiara  jest dla mnie najistotniejsza. Szczęśliwy z tego, że mogę z czystym sercem zabrać się do tej świętej pracy  wracam do hotelu.

    Ewa ze spokojem patrzy sobie w szklany ekran. Ja po odzipnięciu wskakuję do dużych rozmiarów wanny pełnej ciepłej wody.
    Całkowicie zrelaksowany ubieram się po raz kolejny ciepło i idę na spacer, a konkretnie do grobu Nieznanego Żołnierza robiąc wspólnie z Ewą j zdjęcia placu z góry o zachodzie słońca. Niby to czyste hotelowe szyby, ale okazują się na tyle brudne, że nie da się przez nie zrobić porządnego zdjęcia. Należy aparat wysunąć przez uchylone okno i dopiero wtedy zrobić zdjęcie. Ewa trzyma aparat a ja prawie leżąc na podłodze kieruję we właściwą stronę obiektyw i naduszam migawkę.

     Klękam na posadce pośrodku kolumnady i przez pół godziny modlę się głośno. Gdy skończyłem i zrobiłem zdjęcie warcie honorowej,  żołnierze krokiem defiladowym robią krótki spacer  przy kolumnadzie. To dla rozprostowania kości. Stanie w bezruchu jest bowiem bardzo męczące. Robę serię nocnych zdjęć zabudowy placu i jego otoczenia. Może przydadzą się do wizualizacji.  Jak się potem okazało, były to krótkie 5 – 9 sekundowe filmiki.  Dzień kończę dziękując Janowi Pawłowi II klęknowszy na krótkiej modlitwie przed płytą poświęconą jego pamięci.  Slowa pieśni  „Wszystkie nasze dzienne sprawy” zagłuszane są przejeżdżającymi przede mną taksówkami dowożącymi gości do nocnych lokali.  O 22:00 rozpoczyna się życie nocne naszej stolicy.  A ja przytuliwszy się do Ewy po nakremowaniu i rozmasowaniu jej obolałych nóg zasypiam od razu snem kamiennym.

c.d z dzienniczka Jerzego w dniu jutrzejszym

Offline

 

#8 2009-05-04 15:49:08

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

c.d dzienniczka Jerzego.
Spójrz powyżej na zdjęcie w poście #3. Na stole między Ewą a Jerzym stoi biało czerwony krzyż. To model krzyża który pred rokiem projektowałem w ramach konkursu  dla Warszawy na plac Marszałka Józefa Piłsudskiego.
3 maj 2008 Święto Królowej Polski i Święto Konstytucji 3 maja.
    Budzę się o 5:30 i wychodzę na plac Piłsudskiego. Pierwszy człowiek jakiego spotykam na skraju placu to pijak. A to Polska waśnie, zagaduję do ochroniarza, który razem ze mną przypatrywał się temu rodakowi. Czy w takim stanie Polacy trafią do Boga? myślę sobie, rozmawiając „o piciu” z ochroniarzem. Skarży się, że młodzi ludzie przewrócili w nocy postument z wysięgnikiem do ruchomej kamery, z której dzisiaj mają być pokazywane w TV uroczystości rocznicowe. Gdy zwrócił im uwagę,  wandale grozili mu pobiciem.

    Klękam na granitowych płytach, tak jak wczoraj wieczorem między kolumnami, do rannej modlitwy. Robię dłuższy wstęp informując stojących na warcie honorowej żołnierzy dlaczego tu się głośno dzisiaj modlę i proszę ich, by połączyli się duchowo ze mną w modlitwie. Po pierwszej dziesiątce koronki następuje zmiana warty. Nie przeszkadza mi to w kontynuowaniu modlitwy. Po chwili stojący z lewej strony żołnierz (starszy) zwraca mi uwagę, że mam opuścić to miejsce. W pierwszej chwili słyszę tylko głos „proszę pana” - modlę się dalej, po chwili już trochę głośniej „proszę pana” , nie przerywając głośnej modlitwy rozglądam się do tyłu (poza dwójką żołnierzy nie ma nikogo) i wtedy słyszę od jednego z nich  „proszę się wycofać”  pan nie może tu być. Nie dyskutuję z nim. Nie wstając z klęczek cofam się nieco do tyłu. „Proszę się jeszcze wycofać” słyszę jego głos.  Klęcząc cofam się dalej. Po chwili słyszę „ wystarczy”. Spoglądam na ziemię, klęczę za czarną marmurową linią okalającą  kolumnadę.  Klękam też przed płytą poświęconą Janowi Pawłowi II i po krótkiej modlitwie swoimi słowami, śpiewam pełnym głosem zwrócony twarzą ku wschodowi „Kiedy ranne wstają zorze”. 

    I już wiem, że strona frontowa pomnika musi być zwrócona na wschód. Dlaczego? By klęcząc (stojąc) przed krzyżem nie wypinać tyłka na Grób Nieznanego Żołnierza.  Modląc się „za dzisiaj”, „za jutro” nie można mieć historii z tyłu. Historia musi być w tle. Nie można o niej  zapominać. Jak do tej idei przekonać warszawiaków, którzy od lat stawali przed ołtarzem,  przed krzyżem zwróceni tyłem do Grobu Nieznanego Żołnierza? Jeśli to ma być ikona Polski i polskości to na każdej widokówce, na każdym zdjęciu ze stolicy Polski, z placu Zwycięstwa widoczny będzie na pierwszym planie Świetlisty Krzyż na tle odbudowanego Zamku Saskiego i pozostałej z pożogi wojennej reszty kolumnady. To będzie znak w jakim kierunku zmierza Polska. Czy Warszawa zaakceptuje takie rozwiązanie – zobaczymy?
    Tak sobie myśląc wracam do hotelu. Ewa już nie śpi, mam spokój by pisać kronikę. O 8:30 wychodzimy na Mszę św w intencji Ojczyzny do bazyliki Św. Krzyża. Zajmujemy miejsce w ławce z prawej strony, maksymalnie jak się dało z przodu. Po chwili wchodzą poczty sztandarowe wszystkich rodzajów broni, policji, harcerzy, oraz kombatantów. Tu w Warszawie jest ich bardzo dużo. Mszę św odprawił i homilię wygłosił bp polowy Wojska Polskiego Tadeusz Płoski. W stallach siedzi Marszałek Sejmu, Prezydent Warszawy, Minister Obrony Narodowej, Wicemarszałek Senatu, i jeszcze kilku ministrów, reszty władz nie znam ale stalle są pełne. W ławkach obok nas siedzą  Powstańcy Warszawscy. Wyróżniają ich od reszty wiernych biało czerwone opaski AK na rękach. Treść homilii poda pewno prasa.

    Śniadanie jemy w barze Uniwersyteckim: omlety ze szpinakiem, pieczarkami i dżemem jabłkowym zapijamy kakałem. Po wczorajszym poście zamawiam sobie jeszcze dwie bułki z serem topionym.(patrz paragony)
    Najedzeni po spacerze przystrojonymi świątecznie ulicami stolicy wracamy do hotelu. Na placu zbierają się już pierwsi ludzie. By dostać miejsce przy rozstawionych barierkach jest już za późno. Ruch kołowy już wstrzymano.  Po chwili na plac Piłsudskiego od strony pl. Zamkowego ul. Moliera i dalej ul. Królewską  wkraczają w kolumnach marszowych kompanie reprezentacyjne Wojska Polskiego. Na czele orkistra reprezentacyjna Wojska Polskiego, dalej idą wojska lądowe, lotnicy i marynarze czerwone niebieskie czarne i zielone berety, harcerze, milicjanci, strażacy wojacy w strojach księstwa warszawskiego oraz jednostki na koniach. Rozpoczynają się uroczystości. Przemówienie okolicznościowe śledzimy na żywo przez uchylone okno hotelowe oraz w telewizorze w którym widać zbliżenia twarzy prezydenta, skwaszoną minę premiera, biskupa warszawskiego Kazimierza Nycza i innych oficjeli. Około 12:00 zjawia się zaproszona kuzynka  mieskająca na stałe w Warszawie. Wspólnie oglądamy z siódmego piętra uroczystości rocznicowe mając wspaniały widok na plac. Po skończeniu spakowani opuszczamy około 2:00 pięciogwiazdkowy hotel i przeprowadzamy się na Mazowiecką do trzygwiazdkowego.
    Obiad jemy u rodziny przy okazji robiąc zdjęcia oryginalnego krzyża  sprzed 30 laty stojącego przy kościele pod wezwaniem św.  Maksymiliana Kolbe. Z podwarszawskich Pyr  od  Warszawy wracamy około 22:00.  Po drodze wysadzamy kuzynostwo na Kole i wracamy do hotelu. Droga prosta Górczewską w stronę Śródmieścia dalej ul. Leszno do al. Solidarności i za Marszałkowską pierwszą w prawo w stronę placu Piłsudskiego.
    Jedziemy. Na ulicach ruch minimalny przejeżdżamy Okopową i nagle nakaz jazdy w lewo skręcamy w krótką uliczkę i dalej znak nakaz jazdy albo w prawo albo w lewo. Gdzie mam skręcić pyta Ewa? Odpowiadam, że w prawo i proszę by się zatrzymała, bym ze spokojem mógł poszukać na mapie gdzie jesteśmy bo się pogubiłem. Samochód staje na chodniku Ewa mówi spójrz w prawo. Spoglądam na dom, a na nim płaskorzeźba św. siostry Faustyny. Wyskakuję z aparatem by  zrobić zdjęcie, Ewa też wychodzi szukać krzaczków. „Nie wiem gdzie, ale gdzieś muszę znaleźć stosowne miejsce”. To szukaj – odpowiadam i pstrykam kolejne zdjęcie. Rozglądam się i widzę siostrę w habicie w towarzystwie dwóch młodych osób. Siostro potrzebuję pomocy zwracam się do niej. A co się stało pyta siostra? Zagubiłem się i na gwałt poszukuję ubikacji dla żony. A gdzież ta żona – pyta siostra, To ta kobieta oddalająca się od nas 60, a może i 80 m przed nami. Spróbuję coś zaradzić mówi siostra. Wołam Ewę, a sam szukam zdjęć naszego pomnika z Chrystusem Miłosiernym. Niestety te co wziąłem do rozdawania, rozdałem kuzynostwu. Co zrobić. Jest jeszcze kwietniowy album ze zdjęciami. Gorączkowo przeszukuję go i daję siostrze zdjęcie naszego pomnika ze stojącym na nim białym krzyżem papieskim zrobione w niedzielę palmową. Nim Ewa podeszła do siostry zdążyłem wręczyć uczynnej siostrze zdjęcie prosząc o modlitwę w intencji Świetlistego Krzyża, który zamierzam zaprojektować dla Warszawy. 

Po chwili siostra znika z Ewą za drzwiami domu przed którym stanęliśmy. Patrzę na nr domu. Nad drzwiami tabliczka Żytnia 3/9, a obok drzwi po prawej stronie druga nieco większa skromna tabliczka Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Toć to tu, przed 84 laty  po raz pierwszy Helena Kowalska zapukała do klasztornych drzwi z zamiarem wstąpienia do klasztoru. I co? Przełożona obiecuje jej przyjęcie do klasztoru, ale przedtem poleca Helenie podjąć pracę. 1 sierpnia 1925 roku po rocznej pracy  Helena ponownie zgłasza się do klasztoru przy ul. Żytniej i rozpoczyna postulat. 
    Robię pamiątkowe zdjęcie drzwi wejściowych (pewno to są już inne drzwi) za którymi zniknęła Ewa. Będąc dzieckiem myślała wstąpić do zakonu, ale widocznie powołanie małżeńskie było jej przeznaczone. Mimo ciszy nocnej, jest już 22:30 siostra zaprasza Ewę do wewnętrznej kaplicy. Jest cudnie udekorowana kwiatami.
    Po wyjściu oboje stwierdzamy, że to nie mógł być przypadek, żeśmy się pogubili w stolicy tylko po to by trafić w to miejsce, którego nie mieliśmy zupełnie w planie. Kto nas tu doprowadził? Nie umiem powiedzieć św. siostra Faustyna,  Jan Paweł II, Miłosierdzie Boże , Maryja Królowa Polski (dzisiaj jej święto), Duch Święty, cze też nasz Anioł Stróż dał znać o sobie. Oboje jesteśmy wewnętrznie poruszeni tym zdarzeniem. Bez kłopotów jedziemy do hotelu na Mazowiecką. Ewa zostaje, w hotelu.

    A ja idę na plac Piłsudskiego by pomodlić się przed papieską płytą. Dziękuję Bogu za dzisiejszy wspaniały dzień, za Mszę św. rocznicową, za możliwość obejrzenia uroczystości na placu z siódmego piętra, za nieplanowaną możliwość odwiedzenia kuzynów oraz za szokującą wizytę u sióstr na Żytniej.
    Wstając z klęczek nie mam już żadnych wątpliwości że Świetlisty Krzyż musi stać odwrotnie niż stał krzyż przed trzydziestu laty, a sam krzyż musi wprost wyrastać z nawierzchni placu ,bez żadnego cokołu. Żeby nie było wątpliwości gdzie jest front krzyża należy przed nim ustawić  metalową  poręcz oraz stopień na którym można będzie przyklęknąć. W każdą z dwóch poręczy można wkomponować tablice Mojżeszowe z dziesięćciorgiem przykazań (tylko cyfry rzymskie). Niech przypominają modlącym się o Boskich przykazaniach. By się pojednać z Bogiem w sakramencie pokuty np. u Świętego Krzyża należy najpierw pojednać się z ludźmi, by to uczynić trzeba zrobić rachunek sumienia z dziesięciorga przykazań. Z takimi myślami wracam do hotelu mijając na Mazowieckiej rozbawione towarzystwo przed dwoma klubami nocnymi.
Tu skupia się życie nocne stolicy. Dwa rzędy taksówek dowożących gości. Hałas i szum taki, że nie możemy spać przy otwartych oknach, a w pokojach hotelowych (mamy dwa do dyspozycji) jest po prostu duszno – jeszcze palą. Zmęczenie jest silniejsze od hałasu i w końcu usypiamy oboje.

Ostatnio edytowany przez IRENA-EWA (2009-05-04 15:54:30)

Offline

 

#9 2009-05-05 19:55:39

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

4 maj – niedziela – ostatni dzień delegacji do Warszawy – zapiski Jerzego
        Budzę się o 5:00 – świta. Za oknem cisza. Spoglądam z góry na jezdnię ul. Mazowieckiej (pokój mamy na trzecim piętrze od strony ulicy) cała ulica pusta. Na miejscach parkingowych jak okiem sięgnąć od Świętokrzyskiej do Kredytowej stoją tylko trzy samochody, a wczorajszego wieczoru stały w dwóch rzędach jeden za drugim. Rozjechało się nocne towarzystwo spod dwóch nocnych klubów. Zaspany portier wypuszcza mnie na ulicę. Sprawdzam czy stoi nasz samochód  na wewnętrznym parkingu przy ul. Dowcip. Co za nazwa ? - myślę sobie, ale oddaje to co widzę. Jeszcze wczoraj wieczorem nawet tu było trudno znaleźć skrawek terenu, na którym dałoby się zaparkować. Z około 20 -30 samochodów pozostały  tylko trzy – to pewno tak jak my goście hotelowi. Reszta się nad ranem rozjechała.
    Idę w stronę placu Piłsudskiego. Od Kredytowej słyszę już muzykę techno. Dochodzę do pl. Małachowskiego . Po lewej mam Zachętę (muzeum), a na ławce pod drzewem na placu śpiącego bezdomnego. Obok niego stoi zdezelowany wózek dziecięcy, na nim jakieś łachmany.  Sam delikwent przykryty derką na głowę, nie daje znaku życia. Jest wilgotno, a jezdnia jeszcze mokra po deszczu, który musiał padać nad ranem. Nie przeszkadza mu muzyka techno którą słychać coraz bardziej. Mijam dwóch strażników służby miejskiej. Wyglądają na takich, którzy pilnują bezdomnego, by mu nikt nie przeszkadzał we śnie. A jest chyba przed kim pilnować. Gdy wychodzę na plac Piłsudskiego spotykam grupki młodych ludzi  wychodzących ze szklanego budynku z przeciwległej strony placu skąd rozlega się głośna muzyka. Wychodzę na środek placu, klękam  w miejscu gdzie  zamierzam zlokalizować klęczniki przy krzyżu i zwrócony w stronę Grobu Nieznanego Żołnierza odmawiam ranne pacierze. Nie przeszkadza mi ruch uliczny. Mimo że jest wczesny ranek , niedziela godz. 5:30 i co rusz to przejeżdża taksówka, a co kilka minut miejski autobus.  Modląc się w pewnej chwili dostrzegam migający płomień znicza palącego się przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Ten wiecznie płonący żywy płomień na 100 % utwierdził mnie, że modlący się przed papieskim krzyżem muszą mieć ten płomień przed oczyma, a nie odwracać się do niego tyłem. Jadące za moimi plecami pojazdy nie przeszkadzają mi w modlitewnym skupieniu, rozprasza mnie zdecydowanie za głośna muzyka techno. To szatańskie łubudu, łubudu sączące się ze szklanego domu  staje się nie do wytrzymania. W pewnej chwili przez plac przechodzi grupa młodych rozbawionych małolatów. Wyszli z dyskoteki i przechodzą w poprzek placu na którego środku klęczę. Gdy mnie mijają ich śmiechy milkną, a rozbawione głosy stają się na moment cichsze. Z szatańską muzyką trzeba walczyć głośną modlitwą myślę sobie. Dojrzewa we mnie myśl aby Jan Paweł II ustawiony  w szklanej podstawie krzyża prowadził głośną modlitwę 5 razy dziennie:  rano poranne pacierze o 6:00, w południe Anioł Pański o 12:00,  Koronkę do Bożego Miłosierdzia o 15:00, wieczorną modlitwę o 18:00 i Apel Jasnogórski o 21:00.
    Na 6o rano jestem na Mszy św. w kościele Św. Krzyża.  Spokoju nie daje mi biała postać Jana Pawła II stojąca w będącym w budowie Ołtarzu Ojczyzny. To pierwowzór i natchnienie do mojego obrazu JPII jaki umieszczę we wnętrzu świetlistego krzyża. Tylko ten mój będzie jak duch przezroczysty, tak by przez niego było widać płonący znicz przy Grobie Nieznanego Żołnierza – myślę sobie wychodząc z kościoła.
    Po Mszy św. jeszcze raz wracam na pl. Piłsudskiego pod nocny klub CiNNAMON. Resztki podchmielonych gości rozjeżdżają się taksówkami do domów. Przed wejściem mody chłopak usiłuje namówić wychodzące z lokalu parki na kupno tulipanów których kilka bukietów trzyma w dłoniach. Wdaję się w rozmowę z jednym z trzech ochroniarzy. Jest to młoda kobieta. Pracuje od 22:00 do 7:00 rano z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę.  Jej zadaniem jest niedopuszczenie do tego, aby ktoś zewnątrz, kto nie przejdzie przez bramkę, nie dostał się do wnętrza klubu od strony ogrodu – atrium (wnętrza budynku). Mówi, że nie tyle ochrona, ile nocka spędzona w takim hałasie, jest dla niej bardzo męcząca. Wewnątrz kelnerzy sprzątają salę liczę krzesła zestawione w sterty po 10-15 w jednej. Wygląda na to że na sali bawi się około 200 osób. O 7:30 jestem już w hotelu z gotową wizją postaci JPII ,  by na gorąco spisać tę relację.
    Po sutym hotelowym śniadaniu „szwedzki bufet” jedziemy na 10:00 na ul. Żytnią do kościoła św. siostry Faustyny. Jeszcze raz, tym razem już za dnia jedziemy tą samą drogą co wczorajszego wieczoru. Po dojechaniu ul. Leszno do ul. Okopowej należało skręcić w prawo do al. Solidarności. Po przejechaniu obu nitek ul. Okopowej na wprost nie dało się inaczej jechać jak tylko w lewo na Żytnią. Wchodzimy do niewielkiego kościoła w budowie. Msza św. już trwa. Wewnątrz dużo osób niepełnosprawnych. Podwórze z którego się wchodziło do kościoła zajęte przez dostawcze pojazdy Caritasu. W budynkach siedziba Caritasu Archidiecezji Warszawskiej.   
    Na Mszę św. jedziemy na ul. Hozjusza do kościoła św. Stanisława na Żoliboż do bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Miasto puste tak, że udało się zdążyć jeszcze na 10:00. Po Mszy św. zwiedzamy najpierw ekspozycję w górnym kościele, by przed następną Mszą św. o 11:30 zejść do muzeum poświęconego  błogosławionemu  kapłanowi do podziemi kościoła. Ekspozycja robi na nas duże wrażenie. Ewa wpisuje się do wyłożonej księgi pamiątkowej. W przerwie robię kilka zdjęć dzwonnicy (to podkładki do projektowanego zawieszenia dzwonu wewnątrz mojego krzyża),  a na zakończenie oboje modlimy się przy grobie  bł. ks. Jerzego uformowanego w kształcie krzyża.
    Ostatnim planowanym etapem to Muzeum Powstania Warszawskiego. Zwiedzamy multimedialną wystawę na wszystkich trzech poziomach. Nie wchodzimy tylko do kanałów w podziemiu, gdzie trzeba wejść z przewodnikiem. Ekspozycja sprawia na nas wielkie wrażenie. Z wieży widokowej Ewa robi zdjęcia panoramy Warszawy. Niestety nogi odmawiają posłuszeństwa. W kawiarni na terenie muzeum herbata kosztuje 5 zł, a nam potrzeba solidnego obiadu. Po zwiedzeniu ekspozycji (wszystkiego nie da się zapamiętać), kupujemy dla wnuków pamiątki i wyruszamy w kierunku domu. Sporządzony przed wyjazdem spis spraw, które należało załatwić został w zasadzie wykonany w 100%. Nie udało się tylko obejrzeć ekspozycji kapliczek i krzyży przydrożnych w Muzeum Etnograficznym na Kredytowej. Od 1do 5 maja muzeum było zamknięte.
    W drodze powrotnej samochód prowadzi Ewa. Zmęczona zwiedzaniem, ale szczęśliwa i zadowolona, że mogła mi towarzyszyć przez te trzy ostatnie dni, siada za kółkiem z zamiarem dotarcia do domu jeszcze za dnia. Z Warszawy  jedziemy dwupasmówką w kierunku na Kraków, Katowice a potem w kierunku na  Łódź, by w Strykowie wjechać na autostradę do Poznania. Gdy zapadał zmrok końcówkę na autostradzie Ewa pozwoliła mi jechać, ale już w Poznaniu chwyciła powtórnie ster w swoje ręce, twierdząc, że się denerwuje moją miejską jazdą.
    Wieczorem klękam przed naszym pomnikiem i dziękuję Bogu za owoce tego wyjazdu. Ciesząc się radością Ewy zasypiam zadowolony z wyjazdu snem kamiennym.
    Ps: jeśli ktoś przeczytał do końca te trzy dni z mojego pamiętnika, proszę o sygnał. Chcę po prostu wiedzieć czy warto takie rzeczy pisać na tym forum. Dziękuję.
Jerzy

Offline

 

#10 2009-05-10 22:31:15

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

U Ewy coraz to gorzej z pamięcią - muszę się trochę na nią poskarżyć. Dopinguję ją by coś więcej o sobie napisała, ale od pięciu dni nie może siąść by opisać kolejny etap swojego życia. Synowie twierdzą, że jak czegoś nie ma w internecie to tego nie ma. To oczywiście taki slogan, ale coś w tym jest prawdy. Moje pokolenie, jak dorwie się do tego wynalazku techniki, zafascynowane jest kopalnią wiedzy jaką można szybko i sprawnie uzyskać na każdy niemal temat. Gorzej jest z rejestracją odczuć ludzkich, bo te są bardzo intymne i nie każdy się chce nimi publicznie dzielić.

     Przez ostatnie kilka dni chodzi mi po głowie Dorotea i historia walki o życie jej ojca, jego zejścia, pogrzebu i  pierwszego m-ca żałoby. Historia ta  rozegrała się przed moim (naszym) zaistnieniem na forum. Ale czyżby to coś zmieniło? Czytając, tak na chłodno, te zapiski nasunęło mi się pytanie: Co też czuł, jak przeżywał ostatnie dni, ostatnie chwile jej ojciec? Wiem, że nikt na to pytanie nie potrafi mi odpowiedzieć.

    Nie łatwo jest też pomóc samej Dorocie. Odezwała się przed pięcioma dniami (po trzech miesiącach) niebytu na forum i nic. Nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek coś napisze. Czy zada  choć jedno pytanie związane ze śmiercią? A miał ich miliony, jak sama to napisała w poście # 292 z 18 stycznia 2009.

    Pewno było jej bardzo trudno przez ostatni czas i nadal czas nie leczy jej ran, jak sama to pisze. Podobnie trudno jest pewno Ani – to oczywiste. I Wawikowi, który tak dzielnie pomagał Dorocie. Zagląda co któryś dzień, tak jak moja Ewa na forum i nic nie może z siebie wydobyć. Jak im wszystkim pomóc? Jak pomóc moim dwóm przyjaciołom walczącym (co to za walka – walczyć może o coś człowiek zdrowy, ale śmiertelnie chory?) z rakiem kości Genkiem i Jerzym. Czy wystarczy tylko mówić w gronie znajomych o ich przypadku chorobowym i beznadziejnym stanie nie dającym żadnych nadziei na przeżycie? A co z babcią Gertrudą ?  Lekarze próbują ją dializować, ale żyły pękają chirurdzy nie mają się w co wkłuć?

    O babcię jestem spokojny.  Zaopatrzona w Sakrament Chorych świadomie przyjęty, wyspowiadana, przyjmująca co najmniej co tydzień Najświętszy Sakrament, modląca się każdego dnia za całą rodzinę umrze pewnie z niebiańskim uśmiechem na twarzy podobnym do tego jaki miała, gdy była już o krok od przejścia na tamtą stronę, w czasie  gdy wieczorem 18 listopada ubiegłego roku razem z Ewą odmawialiśmy nad nią pożegnalny różaniec. Straciła wtedy całkowicie świadomość na kilka dni. Gdy Pan dał jej się obudzić z letargu i na początku grudnia pamięcią sięgnęła wstecz pamiętała tyko przedpołudnie 16 listopada. Tego dnia przypadały jej  imieniny. Była niedziela, odwiedził ją jej chrześniak ksiądz Piotr, który odprawił w jej pokoju imieninową Mszę św. dla najbliższej rodziny i udzielił wszystkim Komunii św. Och, jakże była szczęśliwa tego przedpołudnia. Po mszy świętej powiedziała, cytuję: „Taka jestem szczęśliwa, jakbym chciała teraz umrzeć”  Wstąpiły w nią nowe siły. Ten dzień (papieski dzień) to był najlepszy dzień dla mnie bym mógł dokonać gipsowego odlewu jej ręki. Nie była to zwykła ręka. Jej ręka trzymała drewniany krzyż i tak została, z tym krzyżem odlana w gipsie. Ta ręka zostanie razem z innymi 83 rękoma ostatecznie odlana w metalu i w przyszłości stanie na szklanej podstawie . Nad tym lasem ludzkich rąk  unosić się będzie „uduchowiona” postać Świętego Jana Pawła II . Całość podświetlona od dołu stanowić będzie dolną część krzyża którego model stoi na zdjęciu w poście # nr 3 na stole między Ewą a moją osobą. Ten sam model krzyża krzyża stał na stole na którym odprawiana była Najświętsza Ofiara.  Nie spełniło się marzenie babci z 16 listopada ubiegłego roku . Pan nie zabrał jej do Siebie. Czujecie to.  Ona jeszcze widocznie musi cierpieć i każdego dnia modlić się za swoje przybrane dzieci, wnuki i prawnuki. A ma co wypraszać u Pana.
Jerzy.

Offline

 

#11 2010-02-08 12:21:46

IRENA-EWA

Gospodarz forum

Skąd: Baranowo k/Poznania
Zarejestrowany: 2009-02-08
Posty: 552
WWW

Re: UZDROWIENIA - czasami to cud , ale wiara zawsze daje silę...

IRENA-EWA napisał:

MIŁOSIERDZIU  BOŻEMU


Kochanemu Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II dziękuję za darowane mi kolejny raz życie
Irena Ewa ....

Takimi słowami przed rokiem rozpoczęliśmy w tym wątku pisanie na forum.
A dzisiaj?
Dzisiaj, tak samo jak przed rokiem zakończę:

IRENA-EWA napisał:

moją - naszą małżeńską modlitwą.
Panie Mój, Boże nasz siłę masz, siłę dasz. Tylko Ty, tylko Ty.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
spa Ciechocinek